Wywiad ze specjalistką
Zdaję sobie sprawę, że mój poprzedni post trochę odbiegał od tego, co normalnie czytacie na moim blogu. Poruszyłam dosyć trudny temat, ale mam nadzieję, że dał Wam on nieco do myślenia. Z uwagi na jego specyficzny charakter, zaprosiłam do współpracy wspomnianą wcześniej doktor Marię Woźniak z Uniwersytetu Warszawskiego, która ukończyła wcześniej studia magisterskie na kierunku socjologia na University of Amsterdam. Dr Woźniak (aka Marysia) specjalizuje się w seksualności młodych ludzi, jest edukatorką seksualną i certyfikowaną doradczynią ds. HIV/AIDS. Przez krótki czas współpracowała również przy projekcie #sexedpl.
Maja Klemp (MK): Czy to normalne, żeby nie chcieć mieć dzieci? Czy coś ze mną nie w porządku?
Dr Maria Woźniak (MW): Zastanawiając się czy czymś “normalnym” jest nieposiadanie, czy niechęć wobec posiadania dzieci, musimy zastanowić się czym jest owa norma. Zatem należy zacząć od podkreślenia, że normy mają charakter konstrukcyjny i relatywistyczny, tzn. społeczeństwa konstruując swoje normy – w tym przypadku nieposiadania dzieci – mogą przybrać i przybierają różne formy w różnych kulturach czy społeczeństwach.
Ponadto normy i to co rozumiemy, jako “normalne” jest często upolitycznione i osadzone w oparciu o dynamikę między płciami.
Od małego jesteśmy dzieleni na “dziewczynki” i na “chłopców”, zwróćcie uwagę, że cechy typowo przypisywane jednej płci są zazwyczaj przeciwieństwem tego, czego oczekuje się od drugiej płci. Przykładowo niemowlaka, któremu przypisana jest płeć męska ubiera się w ciuchy o niebieskich kolorach, dziewczynki zaś ubierane są najczęściej w ciuchy koloru różowego. Fun fact, w zeszłym wieku, w USA było odwrotnie i “oryginalnie” to chłopcy nosili różowe, a dziewczynki niebieskie ciuchy.
Tym samym od małego wyraźnie wskazujemy na dualizm, a raczej uzupełnianie się obu płci. Dalej socjalizujemy dzieci do konkretnych zachowań: chłopcy mają przyzwolenie na przepychanki, czy nawet bójki, bo przecież to chłopcy i “oni tak mają”. Mają być zadaniowi, twardzi (w końcu “chłopaki nie płaczą”). Dziewczynki natomiast muszą być opiekuńcze, czułe, troskliwe… Najczęściej oczekuje się, by przejawiały takie zachowania w stosunku do swoich misiów czy lalek, które symbolizują “ich” dzieci. Nie powinno być dla Was niespodzianką, że dziewczęta od małego socjalizowane są do roli, jaką BĘDĄ pełnić w przyszłości – roli matki. Jest to tak silne, że nastolatki słyszą, “jak będziesz matką to zrozumiesz troskę o dziecko”, bez skrępowania padają też pod adresem młodej mężatki pytania o to “KIEDY POWIĘKSZY SIĘ RODZINA”. Sama się powiększy, jasne…
MK: Z tego co mówisz wynika, że chęć posiadania dzieci wynika w większym stopniu z norm wpajanych nam przez społeczeństwo, niż z naszej natury. Czyli to, że nie chcę mieć dzieci, nie świadczy o jakimś biologicznym defekcie w moim mózgu, tylko o mniejszej podatności na presję społeczną?
MW: To nie do końca tak, niektórzy oczywiście chcą mieć dzieci z potrzeby bio-społecznej, religijnej, ekonomicznej nawet, ale w przypadku rozmowy o tym dlaczego ludzie nie chcą mieć dzieci, trzeba jednak podkreślić argumenty natury społecznej. To, że w naszym społeczeństwie osoby, które nie chcą mieć dzieci są nonkonformistami, nie oznacza, że Ci, którzy chcą mieć dzieci muszą być konformistami, ponieważ istnieje wiele niezależnych od presji społecznej powodów, dla których ludzie mogą chcieć mieć dzieci. Te wzory socjalizacji które opisałam powyżej są jednak w rzeczywistości płynne, choć mamy myśleć, że jest inaczej – są jedynie społeczną nadbudową,a nie wewnętrznym, stricte biologicznym popędem, który rodzi się w pewnym momencie w kobiecie. Instynkt macierzyński też jest konstrukcją społeczną i należy o tym pamiętać. Z dwóch głównych powodów: po pierwsze myśląc, że instynkt macierzyński jest tylko kwestią biologii zapominamy o osobach, które dzieci z różnych powodów nie mogą mieć. Po drugie takie wtłaczanie dziewczętom ich dziewczyńskości łączy się z przekazem ogromnej ilości wzorów zachowania, które niekoniecznie są dla nich dobre.
MK: Jak możemy z tym walczyć?
MW: Tu pojawia się edukacja seksualna, albo jej brak. Światowa Organizacja Zdrowia jasno stwierdza, że holistyczna, zgodna z naukowymi standardami i aktualnymi badaniami edukacja seksualna jest PRAWEM KAŻDEGO CZŁOWIEKA od narodzin nawet do śmierci. Przez całe życie musimy mieć dostęp do takiej edukacji, jednak najbardziej jest ona istotna dla nas w najbardziej formatywnym okresie naszego życia – w okresie nastoletniości czy adolescencji. Wtedy pojawia się najwięcej pytań i wątpliwości, które powinny być rozwiązane m.in. z pomocą przygotowanego do prowadzenia takich zajęć nauczyciela bądź edukatora.
Edukacja seksualna uczy nas stawiania granic i szacunku do swojego ciala, czyli pozwala nam symbolicznie rozumieć, że to MY mamy władzę nad NASZYMI waginami czy macicami – nikt inny nie ma prawa decydować o naszym ciele i o tym, co chcemy z nim robić. A społeczny dyskurs posiadania dzieci dokładnie to czyni – socjalizuje nas od małego i stosuje przemoc symboliczną – żebyśmy uwierzyły, że chcemy mieć dzieci, a jak ich mieć nie bedziemy, to “nasza wina”, “jestesmy wadliwe”, “minie nam ten bunt”, etc. Zastanówcie się przez chwilę, ile razy usłyszałyście coś podobnego z ust osób bliskich i dalszych.
Są różne powody dla których ludzie decydują się nie mieć dzieci, ale musimy zwrócić uwagę na dwie rzeczy. Po pierwsze jak już wspomniałam niechęć do posiadania dziecka jest sprawą indywidualną i tego nie przestanę podkreślać. Ale jest też druga warstwa – to czy ktoś chce czy nie chce posiadać dziecka jest tylko i wyłącznie sprawą tej osoby. Ona podejmuje decyzję o tym, czy podejmuje się wychowania czy urodzenia i wychowania człowieka. Wielokrotnie powtarza się, że posiadanie dziecka jest zobowiązaniem na całe życie i coś w tym utartym stwierdzeniu jest. Może warto zacząć socjalizować dzieci od małego, że samo pytanie “kiedy ktoś powiększy rodzinę” jest absolutnie nie na miejscu i najzwyczajniej w świecie nie jest niczyją sprawą.
MK: Czy jeśli znajdujemy się w związku, w którym jedna bardzo chce mieć dzieci, a druga kategorycznie nie – czy taki związek ma jakiekolwiek szanse?
MW: Związek z zasady powinien być oparty na kompromisie i komunikacji. W przypadku posiadania dzieci, gdy jedna strona kategorycznie ich nie chce, a druga tego pragnie, ciężko mówić o potencjalnym kompromisie, bo posiadanie dziecka jest zbyt dużą odpowiedzialnością, żeby kogoś, kto ich nie chce mieć, próbować “namówić” do ich posiadania.
Niezależnie od tego kto w związku chce mieć dziecko, nie ma znaczenia czy mówimy o związkach heteroseksualnych czy nieheteroseksualnych, bo przecież w każdej relacji mogą być podobne dylematy.
Najlepiej zatem na początku tworzenia relacji, w przypadku jasno określonych zdań nt. posiadania dzieci wyjaśnić to i nie zostawiać “na później”, bo im dłużej związek będzie trwał, tym cięższa to może być rozmowa.
Oczywiście, może też się zdarzyć, że w czasie trwania związku zmienimy zdanie, zaczniemy chcieć posiadać dziecko, bądź, wcześniej je chcąc z czasem zdajemy sobie sprawę, że jednak nie widzimy się w roli rodzica. O tym też należy od razu, otwarcie rozmawiać ze swoim partnerem, partnerką.
MK: Porozmawiajmy chwilę o tzw. baby blues. O co w tym wszystkim chodzi? To prawdziwe zjawisko, czy tylko wymysł “rozhisteryzowanych bab”?
MW: Baby blues to inna nazwa na smutek poporodowy, który może przerodzić się w depresję poporodową. Nie jest to żaden wymysł, a wiąże się ze zmianami hormonalnymi spowodowanymi ciążą i porodem, oraz często tym, jak nasze oczekiwania związane z macierzyństwem mijają się z rzeczywistością.
Nie ma reguły, która mówiłaby o tym, że depresję poporodową mają tylko kobiety, które nie do końca były przekonane do posiadania dzieci, bo często dosięga to kobiet, które chciały i były przygotowane na zostanie matką.
Musimy znowu wrócić do społeczeństwa, które rysuje ten piękny obraz bycia w ciąży i porodu jako jakieś trans przeżycie. Nie mówi się otwarcie o tym, jak ciało się zmienia, że poród często wiąże się z nacięciem krocza i noszeniem pieluchomajtek po wyjściu ze szpitala. Nie chcę wchodzić tu w kompetencje ginekologów i położników czy ginekolożek i położniczek, ale muszę podkreślić, że ciąża i poród są bardzo fizycznymi przeżyciami. To czy będą one również duchowe, psychiczne, głębsze zależy tylko od osoby w ciąży i ewentualnego partnera/partnerki. Jeśli jest obecny.
MK: Często słyszy się opinie, że dziecko scala związek, a wręcz może być remedium na pojawiające się w związku problemy. Czy faktycznie tak jest?
MW: Jest to jeden z najczęściej powielanych mitów dot. posiadania dzieci; oczywiście, jak ze wszystkim w naszym świecie nie sposób jednoznacznie odpowiedzieć, że nie, bo w niektórych związkach rola dziecka może być właśnie taka, jednak w większości przypadków, niestety dziecko nie pełni funkcji naprawczej samego związku.
MK: Tak myślałam… Wspomniałaś o prawie decydowania o sobie i o własnym ciele. Porozmawiajmy w takim razie o antykoncepcji. Mówiąc wprost: jakie możliwości mają osoby, które chcą współżyć bez strachu o zajście w niechcianą ciążę?
MW: Temat antykoncepcji powinien być omawiany wielotorowo, w zależności od sytuacji i odpowiadającej jej metody.
Zacznijmy od naturalnych metod PLANOWANIA rodziny, czyli od tego, jak pomóc sobie, jeśli CHCĘ MIEĆ dziecko – często są one mylnie nazywane metodami antykoncepcji. Metoda termiczna, obserwowanie śluzu czy metoda tzw. metoda “kalendarzyka małżeńskiego”, opierają się one na obserwacji zmian w naszym organizmie, bo jak wiemy w czasie owulacji (w okresie płodnym) nasz organizm zachowuje się nieco inaczej, niż w pozostałej części cyklu. Dlaczego planowania, a nie antykoncepcji? – ponieważ zmiany środowiskowe, schorzenia, przeziębienia, infekcje intymne, nawet stres etc. wpływa na reakcje naszego organizmu, także bezpieczniej jednak nie stosować powyższych metod jako formy antykoncepcji.
Jeśli chodzi o faktyczną antykoncepcję, czyli środki zapobiegające zajściu w ciąże, najpopularniejsze są metody mechaniczne, hormonalne etc.Rozmawiając o nich, należy podkreślić, że prezerwatywa jest jedyną formą antykoncepcji, która chroni również przed infekcjami przenoszonymi drogą płciową. Tu moja gorąca prośba: niezależnie od tego czy definiujemy się jako chłopcy, dziewczęta czy osoby niebinarne – NOŚMY PRZY SOBIE PREZERWATYWĘ.
Niestety, nosi ona także symboliczne znaczenie i stygmę. Badania grupy WRAP w Anglii w latach 90tych genialnie to pokazały – dziewczęta bały się nosić przy sobie prezerwatywy oraz poprosić partnera, żeby w czasie stosunku ją założył, z obawy przed oceną, jakoby były “rozwiązłe”, nie “ufały” swojemu partnerowi i sugerowały, że ma ją założyć, bo podejrzewają go o posiadanie jakiejś infekcji. Wniosek z tego taki, że nie powinniśmy przejmować się społecznymi stygmami, szczególnie kiedy chodzi o nasze zdrowie i życie. Osoba z którą współżyjemy musi to uszanować, jeśli tego nie zrobi, może lepiej odpuścić sobie dalszą intymną znajomość.
Jeśli chodzi o środki hormonalne są to m.in. tabletki, wkładki domaciczne i implanty. Tabletki są w tej kategorii najpopularniejsze, ale pamiętajmy, że jeśli w wyniku wymiotów czy biegunki pozbędziemy się tabletki z organizmu, zanim się ona wchłonie, jej skuteczność może być obniżona. Radzę pójść do ginekologa i skonsultować jaka forma antykoncepcji będzie dla nas najodpowiedniejsza, ponieważ jest to kwestia indywidualna. Jeszcze drobna uwaga, jeśli decydujemy się na regularne współżycie z konkretną osobą, może warto porozmawiać o aspekcie finansowym i podzielić się kosztami środków antykoncepcyjnych.
MK: Jest to zdecydowanie dobry pomysł! Wspominasz o wkładkach domacicznych, czyli spiralach. Spotkałam się z tym, że ginekolodzy odmawiają założenia wkładki kobietom, które nigdy nie rodziły. Dlaczego? Czy to naprawdę niebezpieczne?
MW: Kilka lat temu, rzeczywiście był to dominujący pogląd, jednak od jakiegoś czasu powszechnie dostępne są spirale dla tzw. nieródek – jak sama nazwa wskazuje, są to osoby, które dotąd nie urodziły dziecka. Także, jeśli młoda osoba nie planuje ciąży w trakcie najbliższych kilku lat, może, oczywiście po konsultacji ze swoim ginekologiem, czy ginekolożką, zastanowić się nad założeniem wkładki domacicznej. Co ważne sama wkładka nie jest refundowana, ale jej założenie już jest – ważne, żeby o tym pamiętać.
MK: A powiesz nam o owianej złą sławą, przynajmniej w Polsce, tabletce “dzień po”?
MW: Oczywiście, chodzi o antykoncepcję postkoitalną, po którą możemy sięgnąć jeśli z różnych powodów antykoncepcji nie zastosowaliśmy, lub ta zawiodła i mamy 72H na szybką reakcję. Należy pamiętać, że w tym przypadku absolutnie nie mówimy o aborcji, jako procesie wywołania fizycznego poronienia zarodka! Przez uwalniane przez tabletkę hormony (progestageny) nie dochodzi do zagnieżdżenia się zarodka (a dopiero od tego momentu mówimy o ciąży), a jeśli już do niego doszło to NIE DOCHODZI do żadnej aborcji. Ciąża jest podtrzymana.
Przez jakiś czas tabletka była dostępna bez recepty, jednak to się zmieniło kilka lat temu. Obecnie recepta jest konieczna, ale, o czym często nie wiemy, receptę wypisać może każdy lekarz- nawet weterynarz!
MK: Czyli nie jest to tabletka poronna. Dobrze, że podkreślasz różnicę, bo chciałam właśnie poruszyć chyba najbardziej kontrowersyjny punkt naszego wywiadu. Co jeśli antykoncepcja zawiedzie?
MW: Z różnych powodów możemy się znaleźć w niechcianej ciąży. Należy pamiętać, że to nasze ciało i tylko my mamy prawo o nim decydować i nikomu nie musimy się tłumaczyć z podjętych decyzji. Jeśli będziemy chciały przerwać ciążę, w grę wchodzi na przykład aborcja farmakologiczna. Do 12 tygodnia ciąży jest ona absolutnie bezpieczna. O jej przebiegu mechanizmach działania najlepiej opowie Wam o tym organizacja “Aborcja bez granic”.
Bardzo ważne jest to, że jeśli znajdziecie się w niechcianej ciąży – pomocy szukajcie właśnie na ich stronie lub pod telefonem zaufania – jest to jedyne, sprawdzone, pewne i absolutnie dyskretne źródło uzyskania leków potrzebnych do wykonania aborcji w domu.
Gdybyście z jakiegokolwiek powodu nie chcieli czy nie chciały same kontaktować się z osobami z ABG, napiszcie do Mai – poda Wam namiary na mnie, a ja chętnie pomogę.
MK: Miejmy nadzieję, że nikt nie znajdzie się w tak trudnej sytuacji. Zrobiło się strasznie poważnie, dlatego na koniec, dla rozluźnienia atmosfery opowiedz nam o… antykoncepcji męskiej!
MW: Jasne! Najpopularniejszą metodą antykoncepcji męskiej jest wazektomia. Jest to ODWRACALNY zabieg, który polega na podwiązaniu nasieniowodów – paradoksalnie coraz bardziej popularny. Zabieg trwa ok. pół godziny, konieczna jest wcześniejsza konsultacja z urologiem. Chodzi w nim o przerwanie transportu plemników. Pacjent po zabiegu pozostaje w pełni sprawny seksualnie. Plemniki będą dalej produkowane, ale przez niedrożność nasieniowodów będą samoistnie wchłaniane przez organizm. Musicie jednak pamiętać, żeby przez jakiś czas (do 20 ejakulacji) po wazektomii korzystać z dodatkowej metody antykoncepcji.
MK: I tym optymistycznym akcentem dotarliśmy do końca wywiadu. Dziękuję za Twój czas doktor Marysiu! Mam nadzieję, że w przyszłości pod jakimś pretekstem, będę mogła Cię jeszcze raz zaprosić na mojego bloga.
MW: To ja dziękuję, że podjęłaś tak ważny temat i zaprosiłaś mnie do współpracy. Oczywiście, zawsze chętnie służę pomocą!
Mam nadzieję, że znajdą się osoby, którym ten wywiad w jakiś sposób pomoże. Jeśli ktokolwiek z Was zmaga się z jakimś problemem, lub potrzebuje wsparcia, napiszcie do mnie prywatnie – udostępnię Wam dane kontaktowe, a dr Woźniak postara się pomóc. Pytania ogólne możecie śmiało zadawać w komentarzach, obydwie z przyjemnością na nie odpowiemy.
I jeszcze jedna prośba – jeśli znacie kogoś, komu ten post może pomóc, lub kogoś, kto potrzebuje wsparcia ze strony specjalisty od seksualności (nie mam tu na myśli tylko kwestii związanych z ciążą i macierzyństwem!) – przekażcie tej osobie, że zawsze może się do nas (a właściwie do dr Woźniak, za moim pośrednictwem) zwrócić.
A kolejny post już normalnie, bez piątkowych ekstrawagancji, w najbliższą środę o 10.15!
Bardzo dobry wywiad i solidna dawka rzetelnych informacji. Uważam, że to za szczyt hipokryzji, że najczęściej największymi przecownikami antykoncepcji są osoby, które równocześnie są przeciwnikami aborcji… Nie wiem na jakim poziomie zawodzi ich logika, ale oczywistym jest, że powszechny dostęp do antykoncepcji skutkowałby zmniejszeniem liczby aborcji. A to, że w Polsce kobieta nie może sobie podwiązać jajników, podczas gdy mężczyzna oczywiście może się poddać wazektomii bez żadnego problemu to największy dowód na to, w jak patriarchalnym kraju żyjemy.
Cieszę się, że Ci się spodobał! Co do tej hipokryzji – wydaje mi się, że to wszystko częściowo wynik tego, że seks jako przyjemność jest w kulturze chrześcijańskiej tematem tabu i niestety, nadal rzutuje to na ludzką mentalność. Zbliżenie fizyczne powinno służyć tylko prokreacji, stąd paradoksalnie przeciwnicy zarówno antykoncepcji, jak i aborcji nie widzą w tym wewnętrznej sprzeczności. Przynajmniej tak próbuję to sobie wytłumaczyć. Co do wazektomii, paradoksalnie, mimo że jest to zabieg o wiele mniej inwazyjny i do tego (przynajmniej przez 10 lat) w znakomitej większości przypadków odwracalny, mało znam facetów, którzy by się na niego zdecydowali. Do tego dochodzi to, o czym mówiła Dr Woźniak – dzielenie się kosztami antykoncepcji, kolejne tabu. No bo przecież głupio tak poprosić faceta, żeby współfinansował tabletki. W rezultacie prawie cała odpowiedzialność za kontrolę nad zajściem w ciążę spoczywa na kobiecie, a mężczyźni czują się wolni od zobowiązań.
Bardzo dobry wywiad i solidna dawka rzetelnych informacji. Uważam, że to za szczyt hipokryzji, że najczęściej największymi przecownikami antykoncepcji są osoby, które równocześnie są przeciwnikami aborcji… Nie wiem na jakim poziomie zawodzi ich logika, ale oczywistym jest, że powszechny dostęp do antykoncepcji skutkowałby zmniejszeniem liczby aborcji. A to, że w Polsce kobieta nie może sobie podwiązać jajników, podczas gdy mężczyzna oczywiście może się poddać wazektomii bez żadnego problemu to największy dowód na to, w jak patriarchalnym kraju żyjemy.
Cieszę się, że Ci się spodobał! Co do tej hipokryzji – wydaje mi się, że to wszystko częściowo wynik tego, że seks jako przyjemność jest w kulturze chrześcijańskiej tematem tabu i niestety, nadal rzutuje to na ludzką mentalność. Zbliżenie fizyczne powinno służyć tylko prokreacji, stąd paradoksalnie przeciwnicy zarówno antykoncepcji, jak i aborcji nie widzą w tym wewnętrznej sprzeczności. Przynajmniej tak próbuję to sobie wytłumaczyć. Co do wazektomii, paradoksalnie, mimo że jest to zabieg o wiele mniej inwazyjny i do tego (przynajmniej przez 10 lat) w znakomitej większości przypadków odwracalny, mało znam facetów, którzy by się na niego zdecydowali. Do tego dochodzi to, o czym mówiła Dr Woźniak – dzielenie się kosztami antykoncepcji, kolejne tabu. No bo przecież głupio tak poprosić faceta, żeby współfinansował tabletki. W rezultacie prawie cała odpowiedzialność za kontrolę nad zajściem w ciążę spoczywa na kobiecie, a mężczyźni czują się wolni od zobowiązań.
Do niedawna przekonana byłam, że instynkt macierzyński i baby fever są naturalne i kiedyś będę je miała. Czekałam i czekałam i nic. W końcu zaczęłam rozmawiać z innymi kobietami, szczególnie starszymi ode mnie, i byłam zaskoczona jak mały ich odsetek tak na prawdę chciał mieć dziecko, całego jego jestestwo było od tego zależne. Okazało się, że dla większości dziecko było czymś co wcześniej czy później się pojawić musi, więc kwestią było tylko kiedy. Te rozmowy i wywiady takie jak ten były dla mnie bardzo pomocne! Wielkie dzięki dla dwójce z moich ulubionych ludzi! 🙂
Jesteś jedną z osób, z którymi najlepiej rozmawia mi się na ten temat (na wszystkie inne swoją drogą też) i doceniam to, jak dobrze się rozumiemy. Dobrze, że mamy siebie i inne kobiety, które pozwalają nam zrozumieć, że nasz wybór jest tak samo dobry, jak każdy inny. <3
Do niedawna przekonana byłam, że instynkt macierzyński i baby fever są naturalne i kiedyś będę je miała. Czekałam i czekałam i nic. W końcu zaczęłam rozmawiać z innymi kobietami, szczególnie starszymi ode mnie, i byłam zaskoczona jak mały ich odsetek tak na prawdę chciał mieć dziecko, całego jego jestestwo było od tego zależne. Okazało się, że dla większości dziecko było czymś co wcześniej czy później się pojawić musi, więc kwestią było tylko kiedy. Te rozmowy i wywiady takie jak ten były dla mnie bardzo pomocne! Wielkie dzięki dla dwójce z moich ulubionych ludzi! 🙂
Jesteś jedną z osób, z którymi najlepiej rozmawia mi się na ten temat (na wszystkie inne swoją drogą też) i doceniam to, jak dobrze się rozumiemy. Dobrze, że mamy siebie i inne kobiety, które pozwalają nam zrozumieć, że nasz wybór jest tak samo dobry, jak każdy inny. <3
Cieszy mnie każda merytoryczna wzmianka dotycząca tej sfery życia ludzkiego. Jest naszym prawem ale też moim zdaniem obowiązkiem edukować się, zdobywać aktualną wiedzę i rozmawiać z partnerami. Kiedyś kalendarzyk to była dla mnie jakaś magia. Łykałam tabletki i nie przejmowałam się kiedy co. W lepszym zrozumieniu jak działa mój organizm, jego bliższej obserwacji pomogły mi aplikacje kalendarzykowe, np. Clue oraz Hormonology. Jestich więcej. Przydają się też przy wizycie u ginekologa (raz w roku to już absolutne minimum). Przy regularnych cyklach, stałym partnerze, gdy robimy przerwę od antykoncepcji i chcemy zachować większą ostrożność a szczególnie gdy planujemy dziecko – warto wiedzieć, kiedy wypadają dni płodne – i te aplikacje naprawdę w tym pomagają.
Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się jeszcze pod jakimś pretekstem zaprosić Marysię do dłuższej dyskusji na ten temat. Mam wrażenie, że mimo inicjatywy #sexedpl nadal za mało się mówi na te tematy, a są one naprawdę kluczowe. Aplikacje zdecydowanie się przydają! Sama kiedyś korzystałam, teraz cały czas zapominam o zainstalowaniu w nowym telefonie – może zrobię to właśnie dziś!
Cieszy mnie każda merytoryczna wzmianka dotycząca tej sfery życia ludzkiego. Jest naszym prawem ale też moim zdaniem obowiązkiem edukować się, zdobywać aktualną wiedzę i rozmawiać z partnerami. Kiedyś kalendarzyk to była dla mnie jakaś magia. Łykałam tabletki i nie przejmowałam się kiedy co. W lepszym zrozumieniu jak działa mój organizm, jego bliższej obserwacji pomogły mi aplikacje kalendarzykowe, np. Clue oraz Hormonology. Jestich więcej. Przydają się też przy wizycie u ginekologa (raz w roku to już absolutne minimum). Przy regularnych cyklach, stałym partnerze, gdy robimy przerwę od antykoncepcji i chcemy zachować większą ostrożność a szczególnie gdy planujemy dziecko – warto wiedzieć, kiedy wypadają dni płodne – i te aplikacje naprawdę w tym pomagają.
Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się jeszcze pod jakimś pretekstem zaprosić Marysię do dłuższej dyskusji na ten temat. Mam wrażenie, że mimo inicjatywy #sexedpl nadal za mało się mówi na te tematy, a są one naprawdę kluczowe. Aplikacje zdecydowanie się przydają! Sama kiedyś korzystałam, teraz cały czas zapominam o zainstalowaniu w nowym telefonie – może zrobię to właśnie dziś!
Kurcze, ale fajnie, że podjęłaś ten temat u siebie na blogu, a jeszcze do tego zaprosiłaś gościa specjalnego. ☺️ Jest to mega ważny temat i taki, który tak naprawdę jest ważny dla każdej z nas. Cieszę się, że odkryłam Twojego bloga jakiś czas temu! I pozostaje mi tylko powiedzieć: dziękuję! ❤️
Pozazdrościłam Wam Waszych cudownych gości i stwierdziłam, że ja też chcę 😀 Dziękuję za inspirację ;* I za to, że ze mną jesteście <3
Kurcze, ale fajnie, że podjęłaś ten temat u siebie na blogu, a jeszcze do tego zaprosiłaś gościa specjalnego. ☺️ Jest to mega ważny temat i taki, który tak naprawdę jest ważny dla każdej z nas. Cieszę się, że odkryłam Twojego bloga jakiś czas temu! I pozostaje mi tylko powiedzieć: dziękuję! ❤️
Pozazdrościłam Wam Waszych cudownych gości i stwierdziłam, że ja też chcę 😀 Dziękuję za inspirację ;* I za to, że ze mną jesteście <3
Bardzo ciekawy wywiad. I temat niezwykle aktualny! Brawo!
Dziękuję! Wszystko dzięki mojej rozmówczyni!
Bardzo ciekawy wywiad. I temat niezwykle aktualny! Brawo!
Dziękuję! Wszystko dzięki mojej rozmówczyni!
Taaaa, socjologia i wszystko jasne…
Relatywiści mają jednak malutki problem z biologią, fizyką…generalnie z science…
Gdyby nie to, mogliby wygłaszać wszystko co im ślina przyniesie na język i nazywać to nauką XD
No cóż, błądzenie jest rzeczą ludzką, a wartość i znaczenie wywodów pani dr socjologii, zwłaszcza na temat seksualności, jest takie jak znaczenie zeszłorocznego śniegu.
Taaaa, socjologia i wszystko jasne…
Relatywiści mają jednak malutki problem z biologią, fizyką…generalnie z science…
Gdyby nie to, mogliby wygłaszać wszystko co im ślina przyniesie na język i nazywać to nauką XD
No cóż, błądzenie jest rzeczą ludzką, a wartość i znaczenie wywodów pani dr socjologii, zwłaszcza na temat seksualności, jest takie jak znaczenie zeszłorocznego śniegu.
Bardzo dobrze, że poruszyłaś ten temat. Zgadzam się, że w Polsce jest bardzo dużo osób, które nie chcą się rozmnażać, ale nie przyznają się do tego w obawie przed reakcją rodziny, znajomych, społeczeństwa. Moja koleżanka zdecydowała się mieć dziecko, bo się po prostu nudziła. Sama nie chciała jakoś specjalnie rozmnażać, ale presja otoczenia (rodzina, dzieciate koleżanki) zrobiły swoje. I teraz cierpi na depresję, bo okazało się, że dziecko to jednak bardzo wymagające hobby, którego trzeba się podejmować po głębokich przemyśleniach i ze względu na własną, świadomą decyzję, a nie dlatego, że teściowa i koleżanki namawiają. Ja sama nie przepadam za dziećmi. Takie poniżej wieku szkolnego są dla mnie trochę jak kosmici – nie mam z nimi wspólnej płaszczyzny komunikacji i w sumie nie wiem jak się w ich obecności zachować. Trochę się też ich boję, bo nie rozumiem ich zachowania i nie jestem w stanie przewidzieć ich reakcji – trochę tak jak to jest z nieznanym zwierzęciem. Dzieci nie są dla mnie słodkie czy urocze i niespecjalnie lubię przebywać z nimi w jednym miejscu. Takie starsze, które już mówią pełnymi zdaniami i umieją pisać są już ok – bardziej przypominają mi ludzkie istoty, bo mogę z nimi już porozmawiać na jakiś temat 🙂 Nigdy nie chciałam swojego mieć a na myśl o procedurze robienia dzieci (ciąża, poród) robi mi się niedobrze. Mój partner ma podobne podejście i jasno omówiliśmy nasze poglądy w tej kwestii już na początku związku, razem z podziałem zadań domowych. Ciąża kojarzy mi się z hodowaniem pasożyta w swoim organizmie, który potem wydostając się na zewnątrz okalecza ciało nosicielki – nie oszukujmy się, z biologicznego punktu widzenia tak jest. A nawet jeśli jakaś osoba wybiera procedurę operacji to to też jest poważny zabieg. Ta cała fizjologia mnie obrzydza. Rozumiem, że są osoby, które gotowe są na te kilka miesięcy użyczyć drugiemu organizmowi swojego ciała kosztem własnego zdrowia a potem cierpieć podczas porodu, ale dla mnie to zbyt wielkie poświęcenie, większe nawet niż oddanie komuś nerki. Nie wyobrażam sobie, że byłabym w stanie ryzykować własnym zdrowiem robienie dziecka, zwłaszcza w Polsce, gdzie relacje o łamaniu praw kobiet na oddziałach położniczych to historie jak z horrorów. A potem rehabilitować wszystkie uszkodzenia i leczyć choroby przez wiele miesięcy czy lat. Dobrze, że coraz więcej osób ma odwagę mówić o tym, jak naprawdę wygląda posiadanie dzieci i że nie jest to cukierkowa wizja. I że nie jest to plan na życie każdej osoby.
Cieszę się, że nie jestem jedyna 😉 Ostatnio przeczytałam w komentarzach na instagramie, że powinnam skorzystać z pomocy psychiatry, przepracować nieuświadomione traumy z dzieciństwa i wyleczyć się z niechęci do posiadania dzieci. Komentarz nie miał być złośliwy, pani, która go napisała naprawdę wierzyła, że powinnam się leczyć u specjalisty.
Poza tym totalnie rozumiem Twój lęk przed młodszymi dziećmi! Też tak mam, naprawdę trochę mnie przerażają i kojarzą mi się z horrorami. Oczywiście nikt mi nie wierzy i wszyscy traktują to jako niesmaczny żart/prowokację 😉
Wydaje mi się, że macierzyństwo w ogóle obrosło w wiele mitów. Mało się mówi np. o tym, że na początku życia maluchy naprawdę potrafią dać w kość i nie wszystkie młode mamy dobrze to znoszą. Zdarza się, że zaczynają odczuwać do dziecka niechęć i czują się z tego powodu winne. Nikt nie mówi o tym, że to zupełnie ludzkie i naturalne.
Jest jeszcze wiele idiotyzmów do obalenia i należy o tym mówić głośno. Tym bardziej dziękuję Ci za Twoją opinię!
Bardzo dobrze, że poruszyłaś ten temat. Zgadzam się, że w Polsce jest bardzo dużo osób, które nie chcą się rozmnażać, ale nie przyznają się do tego w obawie przed reakcją rodziny, znajomych, społeczeństwa. Moja koleżanka zdecydowała się mieć dziecko, bo się po prostu nudziła. Sama nie chciała jakoś specjalnie rozmnażać, ale presja otoczenia (rodzina, dzieciate koleżanki) zrobiły swoje. I teraz cierpi na depresję, bo okazało się, że dziecko to jednak bardzo wymagające hobby, którego trzeba się podejmować po głębokich przemyśleniach i ze względu na własną, świadomą decyzję, a nie dlatego, że teściowa i koleżanki namawiają. Ja sama nie przepadam za dziećmi. Takie poniżej wieku szkolnego są dla mnie trochę jak kosmici – nie mam z nimi wspólnej płaszczyzny komunikacji i w sumie nie wiem jak się w ich obecności zachować. Trochę się też ich boję, bo nie rozumiem ich zachowania i nie jestem w stanie przewidzieć ich reakcji – trochę tak jak to jest z nieznanym zwierzęciem. Dzieci nie są dla mnie słodkie czy urocze i niespecjalnie lubię przebywać z nimi w jednym miejscu. Takie starsze, które już mówią pełnymi zdaniami i umieją pisać są już ok – bardziej przypominają mi ludzkie istoty, bo mogę z nimi już porozmawiać na jakiś temat 🙂 Nigdy nie chciałam swojego mieć a na myśl o procedurze robienia dzieci (ciąża, poród) robi mi się niedobrze. Mój partner ma podobne podejście i jasno omówiliśmy nasze poglądy w tej kwestii już na początku związku, razem z podziałem zadań domowych. Ciąża kojarzy mi się z hodowaniem pasożyta w swoim organizmie, który potem wydostając się na zewnątrz okalecza ciało nosicielki – nie oszukujmy się, z biologicznego punktu widzenia tak jest. A nawet jeśli jakaś osoba wybiera procedurę operacji to to też jest poważny zabieg. Ta cała fizjologia mnie obrzydza. Rozumiem, że są osoby, które gotowe są na te kilka miesięcy użyczyć drugiemu organizmowi swojego ciała kosztem własnego zdrowia a potem cierpieć podczas porodu, ale dla mnie to zbyt wielkie poświęcenie, większe nawet niż oddanie komuś nerki. Nie wyobrażam sobie, że byłabym w stanie ryzykować własnym zdrowiem robienie dziecka, zwłaszcza w Polsce, gdzie relacje o łamaniu praw kobiet na oddziałach położniczych to historie jak z horrorów. A potem rehabilitować wszystkie uszkodzenia i leczyć choroby przez wiele miesięcy czy lat. Dobrze, że coraz więcej osób ma odwagę mówić o tym, jak naprawdę wygląda posiadanie dzieci i że nie jest to cukierkowa wizja. I że nie jest to plan na życie każdej osoby.
Cieszę się, że nie jestem jedyna 😉 Ostatnio przeczytałam w komentarzach na instagramie, że powinnam skorzystać z pomocy psychiatry, przepracować nieuświadomione traumy z dzieciństwa i wyleczyć się z niechęci do posiadania dzieci. Komentarz nie miał być złośliwy, pani, która go napisała naprawdę wierzyła, że powinnam się leczyć u specjalisty.
Poza tym totalnie rozumiem Twój lęk przed młodszymi dziećmi! Też tak mam, naprawdę trochę mnie przerażają i kojarzą mi się z horrorami. Oczywiście nikt mi nie wierzy i wszyscy traktują to jako niesmaczny żart/prowokację 😉
Wydaje mi się, że macierzyństwo w ogóle obrosło w wiele mitów. Mało się mówi np. o tym, że na początku życia maluchy naprawdę potrafią dać w kość i nie wszystkie młode mamy dobrze to znoszą. Zdarza się, że zaczynają odczuwać do dziecka niechęć i czują się z tego powodu winne. Nikt nie mówi o tym, że to zupełnie ludzkie i naturalne.
Jest jeszcze wiele idiotyzmów do obalenia i należy o tym mówić głośno. Tym bardziej dziękuję Ci za Twoją opinię!
Czy naprawdę podjęłaś decyzję świadomie, ze nie chcesz przeżywać bolesnego porodu? Czy jesteś świadoma, ile „złotych” porad stracisz na temat karmienia piersią lub butelką od „power madek”? Czy jesteś gotowa na to, że nie będziesz mogła ubierać dzieci w słodko-pierdzącą i uwierającą w główkę opaskę lub kaszkiet, który na pewno do spania nie służy? Czy wiesz, że w restauracji będziesz mogła zjeść spokojnie obiad/kolację bez ganiania za rozwrzeszczanym dzieckiem, który akurat ma wtedy zupełnie inny plan niż posiłek? To naprawdę ciężka decyzja 🙂
P.S. Oczywiście w formie żartu 🙂 A tak naprawdę, to zazdroszczę Ci wsparcia ze strony męża oraz rodziców 🙂
Tyle stracić… To moja pokuta za skrajny egoizm 😉 Jeśli zaś chodzi o wsparcie – rzeczywiście, jestem ogromną szczęściarą!
Czy naprawdę podjęłaś decyzję świadomie, ze nie chcesz przeżywać bolesnego porodu? Czy jesteś świadoma, ile „złotych” porad stracisz na temat karmienia piersią lub butelką od „power madek”? Czy jesteś gotowa na to, że nie będziesz mogła ubierać dzieci w słodko-pierdzącą i uwierającą w główkę opaskę lub kaszkiet, który na pewno do spania nie służy? Czy wiesz, że w restauracji będziesz mogła zjeść spokojnie obiad/kolację bez ganiania za rozwrzeszczanym dzieckiem, który akurat ma wtedy zupełnie inny plan niż posiłek? To naprawdę ciężka decyzja 🙂
P.S. Oczywiście w formie żartu 🙂 A tak naprawdę, to zazdroszczę Ci wsparcia ze strony męża oraz rodziców 🙂
Tyle stracić… To moja pokuta za skrajny egoizm 😉 Jeśli zaś chodzi o wsparcie – rzeczywiście, jestem ogromną szczęściarą!