Gdzie są trolle z tamtych lat
Kiedy byłam mała, popularne były zabawki trolle – te pierwszej generacji, nie współczesne wersje. Słodkie paskudztwa, z pomarszczonymi ryjkami, wyłupiastymi ślepiami i sterczącą, kolorową czupryną. Miałam trolla walentynkowego, z serduszkiem i czerwonym włosiem, miałam takiego z piękną, tęczową fryzurą, miałam miniaturowe trolle-kolczyki i cudnego, wielkiego trolla, którego dostałam w prezencie od kogoś z Niemiec. Niemiecki troll miał ogrodniczki w różowo-białe paski, fioletowe włosy i – absolutny hit – zielone oczy, które po naciśnięciu guziczka zaczynały się świecić!
Kiedy dorosłam, dowiedziałam się, że istnieje jeszcze inny rodzaj trolli. Mniej uroczych, bardziej paskudnych, ale mimo wrogich intencji, czasami wciąż pociesznych. Wczoraj obchodziliśmy Dzień Bezpiecznego Internetu, więc to chyba najlepszy moment, żeby poruszyć temat hejtu. Chciałabym Wam dzisiaj przedstawić moją dorosłą kolekcję trolli. Niektórym z nich przyjrzymy się z bliska, na inne tylko rzucimy okiem. Będziemy się dużo śmiać, szukając logiki w nicości, końcówkując trollom z niepisaniowości i treszcząc im ości.
Ale nie chciałabym, żebyśmy w całej tej radości przyjęli postawę niefrasobliwości (już! Kończę! Idź Muzo, a kysz!) – problem hejtu w internecie jest bardzo poważny. I mimo że ja zdecydowałam się na humorystyczne podejście do tematu, chciałabym, żebyśmy wszyscy mieli jasność – nie zamierzam hejtu bagatelizować. Lekceważąc to zjawisko, lekceważyłabym też jego ofiary. Dlatego do współpracy przy tym poście zaprosiłam psycholożkę, Katarzynę Kucewicz, która zgodziła się odpowiedzieć na kilka moich pytań.
Związek z obcym, a otoczenie
Pierwszymi recenzentami związków są zwykle najbliżsi – rodzina i przyjaciele. Czyli załóżmy, że osoby, z których zdaniem powinniśmy się przynajmniej w pewnym stopniu liczyć, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że w okresie zakochania nasze mózgi mogą nie osiągać pełnej sprawności i nasz osąd może być leciusieńko chybiony.
W dalszej kolejności zdarza się, że prawo do wyrażenia swojej opinii roszczą sobie dalsi znajomi, krewni, znajomi krewnych, a nawet osoby, które poznajemy na chwilę i przypadkowo. Na przykład sprzedawczynie w sklepie. Pozwolę sobie ich wszystkich wrzucić do jednego worka – osób, które znają nas średnio, lub wcale, więc nie mają kompetencji w zakresie doradzania nam przy wyborach życiowych. Nawet jeśli chcą dobrze.
W moim przypadku grupa pierwsza – rodzina i przyjaciele – zareagowała bardzo pozytywnie. Bez sztucznego entuzjazmu, z zachowaniem zdrowego rozsądku, ale przede wszystkim z otwartym umysłem, bez uprzedzeń. Oczywiście przy każdej okazji bacznie Księcia obserwowali, prowadząc bilans plusów i, a jakże, minusów.
Jakiekolwiek reakcje negatywne, od węszenia taniej sensacji, po apelowanie do moich Rodziców, żeby mi na takie szaleństwo nie pozwalali, miały miejsce rzadko i tylko w obrębie tej drugiej grupy. Ergo: były całkowicie nieistotne.
Jednak jest jeszcze trzecia grupa. Osób, które nie znają mnie, ani mojego męża, a mimo to mają w temacie mojego związku bardzo, ale to bardzo dużo do powiedzenia. To trolle. Tudzież hejterzy. Zwał jak zwał.
Mój pierwszy troll
Pierwszy raz spotkałam się z internetowym hejtem dotyczących mojego związku z Pakistańczykiem jeszcze zanim zaczęłam prowadzić bloga. Było to o tyle dziwne, że w żaden sposób się ze swoim życiem uczuciowym nie afiszowałam – ot miałam po prostu w wyróżnionych na Facebooku dwa zdjęcia z Księciem.
Całe zdarzenie natychmiast zrelacjonowałam ku wielkiej radości moich fejsubkowych znajomych. Dzięki temu mogę się z Wami podzielić oryginalnym postem z 5 grudnia 2018 roku:
Budzę się rano, sprawdzam telefon – zaproszenie do znajomych. Od człowieka, którego, jestem praktycznie pewna, nie znam. W opisie na FB pisze, że jeśli się go nie zna, nie należy zapraszać do znajomych, bo nie przyjmie – o słodka ironio, jednak mamy ze sobą coś wspólnego…
Zapytuję zatem grzecznie, czy my się znamy. Twierdzi, że poznaliśmy się w pewnym SPA (w którym byłam raz jeden w życiu, służbowo i naprawdę pamiętam każdą jedną osobę, z którą rozmawiałam, a dużo ich nie było). Zaraz potem mój nieznajomy znajomy pisze (pisownia oryginalna):
“Co ty robisz tym pakistanem na zdjeciach / Wezz pojebalo cie dziewczyno / Fujj co za obrzydliwy kolesa”
A następnie mnie blokuje. Po mini sesji rozrywkowego stalkingu wychodzi na to, że mój niedoszły rozmówca to jeden z najbardziej wyśmiewanych angielsko-polskich zawodników MMA – Mxxxxxl Pxxxxxxk. Jak przystało na prawdziwego patriotę, mieszka od 13 lat w UK. Znany z tego, że wytrzymuje na ringu 15 sekund. 15 sekund. Ze wszystkich ludzi, moje wybory uczuciowe są krytykowane przez faceta, który wytrzymuje 15 sekund. Nie mam więcej pytań, Wysoki Sądzie.
Na początku szlag mnie trafił kosmiczny. No bo jak to tak? Ja sobie żyję, cichutko, prywatnie, nikomu nie wadzę, nikomu się ze swoimi egzotycznymi upodobaniami nie narzucam, a tu przychodzi taki spasiony dziad, z tęsknotą za rozumem wypisaną na swym smętnym obliczu i obraża mnie, a co gorsza mojego męża?!
Zapłonęłam chęcią zemsty. Jeszcze zanim odkryłam, jaka to sławna persona, stwierdziłam, że może to jakiś pracownik hotelu, może kucharz, albo co… Jeśli tak, nakabluję jego przełożonym! Zwolnię go! A co! Okazało się, że jednak nie kucharz, nikogo takiego w hotelu nie znali, ot, przypadkowy idiota. Furia szybko mi przeszła, a ubaw miałyśmy z przyjaciółką z pracy – która również dostała od jegomościa zaproszenie, bo była ze mną w tym samym SPA, na tym samym wyjeździe służbowym (cudowny wyjazd, cudowna praca, TĘSKNIĘ!) – przez cały dzień.
Blogować, czy nie blogować
Kiedy już zaczęłam rozważać założenie bloga, moja mądra przyjaciółka stwierdziła, że to doskonały pomysł, ALE muszę być przygotowana na falę hejtu. Wzruszyłam ramionami i stwierdziłam, że to akurat najmniejszy problem – fala hejtu oznaczałaby bowiem, że mój blog jest popularny, że trafia na niego mnóstwo ludzi, w tym tacy, którym chce się hejtować. A ja? Co mnie właściwie obchodzi, co trolle będą pisać? Zaczęłam się wręcz zastanawiać, czy jest cokolwiek, co mogliby napisać, co by mnie rzeczywiście zabolało. Doszłam do wniosku, że owszem, są takie rzeczy (z przyczyn oczywistych ich nie zdradzę), ale jest ich bardzo, bardzo niewiele. Prawdopodobieństwo, że osoba, która mnie w ogóle nie zna, znajdzie mój słaby punkt jest naprawdę minimalne.
Nawet, jeśli tak by się stało, mam mocną grupę wsparcia. Przede wszystkim cudownych Rodziców, którzy zawsze staną po mojej stronie, męża, który traktuje mnie jak ósmy cud świata, bez względu na okoliczności i naprawdę niezastąpionych przyjaciół. A teraz jeszcze się okazuje, że mam wspaniałe Czytelniczki, które niejednokrotnie stawały w mojej obronie, kiedy ktoś-coś-w-internecie.
Decyzja była prosta: perspektywa zmierzenia się z mrocznymi, anonimowymi stworami zamieszkującymi odmęty internetu nie wydawała się dostatecznie złowieszcza, żeby zniechęcić mnie do realizacji planu. Było wiele innych rzeczy, które w tej walce o marzenia wydawały mi się straszniejsze.
Jednocześnie część mnie, lubiąca zadymy i sensacje, wręcz zacierała radośnie rączki na myśl o czekających mnie rozrywkach. Jakie będą moje trolle? Szablonowe? A może trafi się jakiś bardziej finezyjny? Taki z zielonymi, świecącymi oczami? Może w różowo-białych ogrodniczkach?
Pierwsze miesiące po wystartowaniu z blogiem, spędziłam czekając na prognozowaną falę hejtu, niczym Kawafis na barbarzyńców. Zachodziłam w głowę, czemu jeszcze nie mam ani jednego trolla? Co robię źle? Przecież trolle miały być wyznacznikiem mojej popularności! Parafrazując Reymonta, popularność blogerów mierzy się ilością jego trolli!
Czekałam od kwietnia aż do końca lipca. Trolle-zwiadowcy pojawiły się dopiero po pierwszym wywiadzie dla Ofeminin, potem już poszło z górki.
Sprawa Zygmunta L.
Notka od autorki – celem ochrony gatunkowej trolli, wszelkie dane personalne, w tym loginy, imiona, nazwiska i adresy IP zostały zmienione, bądź zatajone. Zależy mi na tym, żeby tworzyć w sieci przyjazne miejsce, w którym wszystkie trolle będą czuły się komfortowo i będą mogły bez zahamowań wyrażać swoje emocje.
Najpierw w komentarzu pod jednym z moich postów pojawiło się niezobowiązująco, nonszalancko rzucone: “Jebane ciaptaki”. Jęknęłam z zawodu. Serio? Mój pierwszy troll taki nijaki? Taki zwykły, pospolity, mało wyrafinowany? To na to tyle czekałam? Chyba żartujecie…
Na szczęście, pojawił się też on. Zygmunt L. Troll złożony, wielowymiarowy, być może nawet autentycznie schizofreniczny, makiaweliczny geniusz manipulacji, sprytny i zwinny niczym internetowy ninja. Gotowy prowadzić ze mną jakże ekscytującą, perwersyjną grę, poruszającą najdelikatniejsze struny mego jestestwa. Czy jakoś tak.
Zygmuś pojawił się od razu w dwóch osobach, z czasem wyhodował sobie jeszcze trzecie i, jeśli mnie intuicja (poparta analizą okoliczności) nie myli, również czwarte wcielenie.
Na instagramie zaczął niemalże kulturalnie (w moim przypadku, u Basi z Jedno Oko na Maroko już się nie patyczkował), grzecznie, per “pani”, nawet jakieś zawoalowane komplementy przemycił, sugerując, że mnie szkoda. Podejrzewał również, że mój mąż jest biedakiem (a nawet jeśli, to źle? To chyba dobrze by o mnie świadczyło?) i twierdził, że widział, w jakich fatalnych warunkach mój oszukany książę mieszka. To było nawet fajne. Niestety, po jakimś czasie zaczął ubliżać mojej Teściowej (wara od mojej Auntie!), a na sam koniec, już w sposób raczej prostacki, zainteresował się moim pożyciem seksualnym.
Tutaj uwaga dla czytających mnie potencjalnych rozerotyzowanych trolli. Jeśli brakuje Wam “seksów”, to naprawdę jest sporo literatury mogącej zaspokoić Wasze potrzeby, szkoda żebyście marnowali swój cenny czas na moim blogu.
W tym samym czasie zaczęłam dostawać dosyć sympatyczne, długie i bardzo osobiste maile od jakiegoś starszego pana z Kanady, który w pewnym momencie zasugerował, że to z jego konta były te komentarze na instagramie. Dobór słownictwa i styl wypowiedzi sugerowały, że nie tylko z jego konta, co również z jego głowy.
Sprawa na jakiś czas ucichła, aż dostałam na blogu komentarz, w którym jakiś pan skrytykował mój styl pisania, twierdząc, że to fatalna polszczyzna i prawdopodobnie zapomniałam polskiego studiując za granicą. Dopytywał się również kim są moi rodzice, skoro było ich stać na te zagraniczne studia i wreszcie stwierdził, że mam obsesję na punkcie księcia, porównując mnie do kolejnej Meghan. Sprawdziłam IP – to ten sam człowiek, który pisał do mnie maile…
Ci co wiedzą lepiej
Najczęstszą grupą trolli, z którymi mam do czynienia, są trolle, które wiedzą lepiej. Wszystko. Począwszy od tego, dlaczego związałam się z moim mężem (króluje przekonanie, że dla pieniędzy), poprzez to gdzie mieszkam (w jakim kraju i w jakich warunkach), którą żoną mojego męża jestem, jak jestem traktowana, do czego zmuszana, aż do tego, jak skończy się moja historia miłosna (podsumowując: jak już mnie – zapłakaną, z powybijanymi zębami – i moje dzieci Rutkowski przez Polską Ambasadę odbije, będziemy wracać boso, ale może dostaniemy wysokie alimenty). W końcu “widziały gały, co brały” i “chciałam Araba, to mam” (eee?) I w ogóle dobrze mi tak, “kolejna polska kretynka”.
Ano dobrze. Ale spokojnie, jeśli wierzyć trollom, to kiedyś w końcu będzie źle.
Jeden troll, znawca męskiej seksualności stwierdził przykładowo, że mój związek na odległość to był jeden wielki żart, biorąc pod uwagę męskie potrzeby, Książę zdradzał mnie na prawo i lewo, a ja jestem tylko jedną z wielu kretynek (no patrzcie, a jednak zdecydował się poślubić właśnie mnie… Chociaż akurat to może oznaczać, że byłam po prostu najbardziej skretyniała z nich wszystkich.) Niestety, troll strzelił sobie w stopę. Nazwał mnie amebą i stwierdził, że rozkładałam nogi. Przez kolejnych kilka dni myślałam tylko o tym, jak wygląda ameba rozkładająca nogi i nie byłam w stanie skupić się nawet na sprytnie przemyconej reklamie sprawności seksualnej nadawcy (seks 4-5 razy w tygodniu).
O ile ja znajduję inspirację w kwestiach bardziej nietypowych, np. w zagadnieniu rozkładalności nibynóżek u pierwotniaków, trollową wyobraźnię pobudza już absolutnie wszystko. To, że “Książę” (nie ma znaczenia, ile razy bym się z tego nie tłumaczyła… Ale słuchajcie, mogło być gorzej! Biorąc pod uwagę moje kretyńskie poczucie humoru, mogłam mu nadać znacznie bardziej kontrowersyjne przydomki, ot, na przykład “terrorysta” – wyobrażacie sobie te nagłówki?), że nie nie potrafił obsługiwać pralki, że nie spędziliśmy razem ostatnich świąt, że na zdjęciu z pustyni Agafay jest piasek (!), że są namioty, że nie chciałam mieszkać z teściami…To są wszystko ważne sprawy, które koniecznie należy skomentować!
Troskliwe misie
Wśród tych-co-wiedzą-lepiej wykształcił się dodatkowy podgatunek, tro(ll)skliwych misiów. Zwykle są to panie w średnim wieku, które o kulturze muzułmańskiej wiedzą już bardzo dużo, w końcu czytały niejedną “powieść na faktach” o żonach/kochankach/służących szejków. Niczym profesjonalnym indyjskim face readerom (osobom wróżącym z twarzy), paniom wystarczy jeden rzut oka na moje zdjęcie publikowane w internecie, żeby wiedzieć, że nie jestem szczęśliwa. Nie uśmiecham się. Z oczu, a te są wszak zwierciadłem duszy, wyziera mi smutek… Niestety, “złota miska nie nakarmi” (czy jakoś tak), a moja bajka nie będzie miała happy endu. One to wiedzą i szczerze mi współczują. Oczywiście życzą mi szczęścia, ale niejedno już w życiu widziały… Jestem młoda, niedoświadczona (ach, ach! Za to Wam troskliwe misie dziękuję najbardziej!), więc nie wiem. Pewnie gdybym przeczytała te wszystkie mądre książki o arabskich księżniczkach, to bym się nie zdecydowała na małżeństwo z Pakistańczykiem – sami przyznajcie, ma to sens, prawda?
Wyjątkową przedstawicielką tego gatunku była pani Stasia. Pani Stasia troszczyła się bowiem nie tylko o mnie, ale też o wszystkie młode czytelniczki mojego bloga i instagrama, którym mąciłam w głowach i prowadziłam je wprost ku tragedii. Bo pani Stasia już wiele w życiu widziała, oj wiele, wiele łez wylanych… I nie powinnam pisać tak jak piszę! Bo niby nie piszę wprost, że jestem szczęśliwa, ale to się po prostu w tym moim pisaniu czuje! Karygodne!
A tak szczerze?
To jak to w końcu jest z tym hejtem? Śmieszy mnie? Boli? Szczerze mówiąc… Nie wiem. Przede wszystkim nie do końca rozumiem, po co on dokładnie jest. W sensie, czego trolle ode mnie oczekują? Ekspiacji? Żalu za grzechy? Nawrócenia się? Napisania, że tak naprawdę to mąż Pakistańczyk jest największym błędem mojego życia? Może chcą, żebym przestała pisać w ogóle? Albo, żeby mi było strasznie przykro, źle i beznadziejnie?
Jest też taka możliwość, że ode mnie nie chcą nic. Wystarczy im, że istnieję i oni mogą sobie kogoś anonimowo (lub nie), bezkarnie poobrażać. Może jest im to po prostu potrzebne do życia, żeby łatwiej znosić swoją codzienność. Jeśli tak – nie mam nic przeciwko, naprawdę, cieszę się, że mogę pomóc, ale to taka pomoc objawowa. Wydaje mi się, drogie trolle, że powinniście sięgnąć do źródła problemu i jakoś to wyleczyć – nie zaleczać.
Jeśli zaś chodzi o mnie: Książę uważa, że jestem tak neurotyczna, że nie ma opcji, żebym się hejtem nie przejmowała. Możliwe, że się przejmuję podświadomie, jestem ciut bardziej nerwowa, kiedy dostaję powiadomienie o nowym komentarzu, czy mailu, pojawia się we mnie lekkie uczucie obawy – że znowu. Potem myślę o tych wszystkich błyskotliwych odpowiedziach, które mogłabym trollom zaserwować, ale tego nie zrobię, bo po co.
Wydaje mi się natomiast, że im hejt brutalniejszy, bardziej absurdalny i chamski, tym mniejszy ma na mnie wpływ. Znacznie bardziej przejmuję się subtelnie wbijanymi szpileczkami, hejtem przebranym za krytykę i wreszcie, samą krytyką. Kiedy na przykład przeczytałam, że w Dzień Dobry TVN sprawiłam wrażenie niemiłej, antypatycznej i aroganckiej, było mi autentycznie przykro – przecież ja się tam nawet uśmiechałam, mimo że u mnie była 3 w nocy!
Teoretycznie nie zależy mi na tym, żeby wszyscy mnie lubili – jak to mówi moja kochana wydawczyni, strażniczka mojego delikatnego ego, matka ananasów: nie jestem zupą pomidorową. Ale mimo wszystko! Niestety, nie mam wpływu na to, co ludzie o mnie (czy o czymkolwiek innym) myślą. Jeśli stado kotów nie jest w stanie ocieplić mojego wizerunku, to trzeba pogodzić się z tym, że na świecie pozostaną ludzie odporni na mój specyficzny urok. I tego będę się trzymać, tak mi dopomóżcie bogowie nordyccy.
A teraz, bez zbędnych wstępów, zapraszam Was na:
Wywiad z ekspertką
Mgr Katarzyna Kucewicz – psycholożka, pedagożka, psychoterapeutka, seksuolożka. Absolwentka Instytutu Psychologii Zdrowia PTP, członkini zwyczajna Polskiej Federacji Psychoterapii.
Prowadzi na Instagramie popularny profil @psycholog_na_insta.
Fot. Iza Grzybowska
Maja Klemp: O hejcie słyszymy już od dawna, do tego przerażająco często. Jaka jest faktyczna skala tego zjawiska?
Katarzyna Kucewicz: Skala hejtu w Polsce jest bardzo duża, co pokazują badania wskazujące że około 70% Polaków styka się z hejtem na co dzień w sieci. To pokazuje, że ogromny odsetek osób pozwala sobie na taki rodzaj przemocy słownej wobec innych.
MK: Co wskazuje również na wysokie prawdopodobieństwo, że hejterzy są też w naszym otoczeniu. Być może osoby, których o to nawet nie podejrzewamy, umilają sobie czas wolny trollujący innych w internecie. To naprawdę niepokojące… Ale dlaczego ludzie to w ogóle robią?
KK: Z różnych powodów. Przede wszystkim myślę, że jest to reakcja odreagowująca nieprzyjemne uczucia – zazdrość, zawiść, poczucie gorszości, poczucie niesprawiedliwości. Jeżeli widzimy kogoś szczęśliwego, pięknego, z sukcesami, a sami mamy do siebie wiele zastrzeżeń, możemy chcieć wyrzucić te frustracje przed siebie – w ekran komputera.
Hejt bywa także efektem nieumiejętności wyrażania krytyki. Czasami w sieci hejtują osoby, które w realnym życiu są zahukane, nieśmiałe i nie potrafiące się odezwać, postawić granicy, sprzeciwić się. Na przykład w pracy są spolegliwe, zdominowane przez silniejszych, a w domu odreagowują wypisując bardzo nienawistne komentarze.
Albo bywa i tak że osoba doświadcza przemocy sama – na przykład jest ofiarą mobbingu w pracy i hejtuje, żeby wyrzucić z siebie te nerwy które się w niej kumulują.
Innymi słowy hejterzy to zazwyczaj bardzo nieszczęśliwi ludzie.
MK: Dlaczego jesteśmy tak podatni na hejt? Co sprawia, że przejmujemy się słowami kompletnie obcych osób, o których przecież wiemy, że mają zaburzenia?
KK: Każda krytyka troszkę rani, a krytyka złośliwa jest uderzeniem w poczucie własnej wartości. Jeśli mamy je stabilne to Ok, ale dla kogoś, kto wcale nie ma wysokiej samooceny, hejt jest raniący jak brzytwa.
Zresztą nawet osoby super pewne siebie doświadczając lawiny hejtu, kulą się i czują ogromnie dużo smutku, bo to jest przecież jawna dezaprobata nas i dewaluacja tego co robimy, co kochamy, w co wierzymy.
Osobiście nie wierzę, gdy ktoś mówi hejt jest mu kompletnie obojętny. Myślę, że to zawsze trochę boli, ale można się nauczyć nie brać go tak bardzo do siebie, hejty traktować raczej jako informacje o ich nadawcy a nie o nas.
MK: No właśnie… Jak właściwie reagować na hejt? – Ignorować? Wdawać się w dyskusję? Zgłaszać? Co w ogóle można zrobić?
KK: Myślę, że zgłaszać i kasować, nie wdawać się w dyskusje. Chyba że hejt jest krytyką – cierpką, ale słuszną. Wtedy warto coś odpisać, ale też nie wdawać się w specjalne szczegóły. Sama mam taką zasadę, że pytam o zdanie 5 zaufanych osób i ich opinie są dla mnie kluczowe. A do opinii obcych ludzi zawsze mam pewien dystans.
MK: Czyli kasować, nie dyskutować. Ale co zrobić, jak to w nas zostaje? Jak psychicznie – nie technicznie – radzić sobie z hejtem?
KK: Jeśli dosięgnie nas hejt, to warto potraktować go jak worek ze śmieciami, który ktoś nam wręcza. Co zrobisz jak ktoś wręczy Ci swoje śmieci? Postawisz je na środku mieszkania? Udekorujesz nimi dom? Nie! Oddasz mówiąc „hej, to twoje śmieci, ja tego nie biorę”. I tak trzeba zrobić z hejtem. Nie brać go od nadawcy, nie przyjmować go do swojego świata, bo to czyjś śmietnik wewnętrzny, nie nasz. Nam jest to niepotrzebne i tylko zaburza nasze otoczenie.
MK: Bardzo obrazowe porównanie – na pewno je sobie zachowam. Bardzo Ci dziękuję za rozmowę, dała mi dużo do myślenia.
Mam nadzieję, że mimo frywolnej formy, dzisiejszy post coś Wam dał. Do tematu hejtu będę pewnie jeszcze niejednokrotnie wracała. Niestety nie wydaje mi się, żeby miał stracić cokolwiek na aktualności. Jestem też ciekawa, jakie są Wasze opinie i doświadczenia związane z trollami – dlatego śmiało piszcie. Czy to w komentarzach, czy prywatnie.
Polecam Wam również mój wcześniejszy post, o stereotypach. Jeśli z kolei odczuwacie lekki niedosyt, mało Wam trolli i ich kreatywnych wypowiedzi, polecam ostatni wywiad ze mną na Trojmiasto.pl – nie tyle samą rozmowę, co sekcję komentarzy. Tam się dopiero polscy chłopcy porozkręcali.
A na do widzenia mam dla Was jeszcze cytat z mojej przyjaciółki, która kiedyś oberwała za to, że była ze mną na zdjęciu. Kiedy spytałam, czy chce, żebym zdjęcie usunęła, odpowiedziała:
„Wiesz, powiedzmy że moja skóra i CV są grubsze niż opinia W. Sz. P. Sxxxxxxxxo.„
Nas trochę martwi zdrowie psychiczne trolli. Jak smutnym człowiekiem trzeba być, żeby tak uprzykrzać życie innym. Niby oni myślą, często słusznie, że w ten sposób zniszczą daną osobę. Ale oprócz tej osoby, niszczą również siebie. To naprawdę, mega, mega smutne. Plus, trzeba przyznać, mega ciekawy wywiad. A lepszego porównania niż do worka na śmieci, chyba żadna z nas by nie wymyśliła.
I jeszcze na koniec – skoro jest o hejcie, to dajemy trochę miłości w komentarzu.
💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜
Mam jeszcze inną zagwostkę, mam w planie jeszcze jeden wywiad z psycholożką, z którego chciałabym się dowiedzieć, po co trolle trollują ludzi mega sławnych, którzy w przeciwieństwie do mnie nie czytają trollinych komentarzy, bo jest ich po prostu zbyt wiele w zbyt wielu miejscach. Nawet mnie czasem coś tam umknie. I kto w takim razie jest prawdziwym adresatem trolli? Osoba trollowana? Fani osoby trollowanej? A może inne trolle, które mogłyby docenić finezyjność hejtu? Fascynujący temat.
Ja Was również: 💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜 😉
Nas trochę martwi zdrowie psychiczne trolli. Jak smutnym człowiekiem trzeba być, żeby tak uprzykrzać życie innym. Niby oni myślą, często słusznie, że w ten sposób zniszczą daną osobę. Ale oprócz tej osoby, niszczą również siebie. To naprawdę, mega, mega smutne. Plus, trzeba przyznać, mega ciekawy wywiad. A lepszego porównania niż do worka na śmieci, chyba żadna z nas by nie wymyśliła.
I jeszcze na koniec – skoro jest o hejcie, to dajemy trochę miłości w komentarzu.
💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜
Mam jeszcze inną zagwostkę, mam w planie jeszcze jeden wywiad z psycholożką, z którego chciałabym się dowiedzieć, po co trolle trollują ludzi mega sławnych, którzy w przeciwieństwie do mnie nie czytają trollinych komentarzy, bo jest ich po prostu zbyt wiele w zbyt wielu miejscach. Nawet mnie czasem coś tam umknie. I kto w takim razie jest prawdziwym adresatem trolli? Osoba trollowana? Fani osoby trollowanej? A może inne trolle, które mogłyby docenić finezyjność hejtu? Fascynujący temat.
Ja Was również: 💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜 😉
O, pamiętam nawet tego zawodnika MMA… dziś mamy z nim nawet wspólnego znajomego, też dzbana zresztą 😀 😀 😀 a co do trolli, trzecią gwiazdkę internetowego michelina uzyskasz, jak będziesz mieć swojego własnego trolla-podszywacza, który będzie się w internecie podpisywać Twoim nazwiskiem 😉
Taki własny troll-podszywacz jest mi akuratnie bardzo potrzebny – zaledwie wczoraj zagłębiałam się w tajniki uzyskania niebieskiego tegesika na instagramie i okazuje się, że jakby ktoś się tak pode mnie łaskawie podszył, to zwiększyłby moje szanse na uzyskanie tego niebieskiego cyber obiektu pożądania. Dlatego znowu czekam 😀
Czesc, Maja, zostawilam kiedys komentarz u Ciebie, chociaż raczej nie komentuje. Dlaczego? Chyba z lenistwa i może dlatego ze nie jestem pewna czy te komentarze maja wartość dodana. Tym razem postanowilam zostawic pozytywny slad. Dla równowagi z trollami:). Lubie Twój blog, fajnie piszesz. Na temat twoich wyborow zyciowych sie nie wypowiem bo sa Twoje…;) i nie wyglada na to zebys potrzebowala zachwytow na Twoja bajkowa historia milosna żeby znać jej wartość. Tak trzymaj. Pozdrawiam.
Komentarze zdecydowanie mają wartość, choćby dlatego że mój Tata bardzo się niepokoi, jak ich nie ma xD
Zachwytów rzeczywiście nie potrzebuję, ale czasamo miło usłyszeć, że ten blog ma sens. Dlatego bardzo, bardzo dziękuję! Za pozytywny ślad, równowagę, mądre i dobre słowa 🙂
Także… „You are nice keep going” 😉
O, pamiętam nawet tego zawodnika MMA… dziś mamy z nim nawet wspólnego znajomego, też dzbana zresztą 😀 😀 😀 a co do trolli, trzecią gwiazdkę internetowego michelina uzyskasz, jak będziesz mieć swojego własnego trolla-podszywacza, który będzie się w internecie podpisywać Twoim nazwiskiem 😉
Taki własny troll-podszywacz jest mi akuratnie bardzo potrzebny – zaledwie wczoraj zagłębiałam się w tajniki uzyskania niebieskiego tegesika na instagramie i okazuje się, że jakby ktoś się tak pode mnie łaskawie podszył, to zwiększyłby moje szanse na uzyskanie tego niebieskiego cyber obiektu pożądania. Dlatego znowu czekam 😀
Czesc, Maja, zostawilam kiedys komentarz u Ciebie, chociaż raczej nie komentuje. Dlaczego? Chyba z lenistwa i może dlatego ze nie jestem pewna czy te komentarze maja wartość dodana. Tym razem postanowilam zostawic pozytywny slad. Dla równowagi z trollami:). Lubie Twój blog, fajnie piszesz. Na temat twoich wyborow zyciowych sie nie wypowiem bo sa Twoje…;) i nie wyglada na to zebys potrzebowala zachwytow na Twoja bajkowa historia milosna żeby znać jej wartość. Tak trzymaj. Pozdrawiam.
Komentarze zdecydowanie mają wartość, choćby dlatego że mój Tata bardzo się niepokoi, jak ich nie ma xD
Zachwytów rzeczywiście nie potrzebuję, ale czasamo miło usłyszeć, że ten blog ma sens. Dlatego bardzo, bardzo dziękuję! Za pozytywny ślad, równowagę, mądre i dobre słowa 🙂
Także… „You are nice keep going” 😉
„Jakie będą moje trole?” Jesteś nieprzeciętna, Hahaha…. będą rozczarowujące, bo inne być nie mogą… ja osobiście nie bloguje ale udzielam się trochę na Facebooku, komentuje w kilku grupach, czasami nerwy mnie ponoszą zazwyczaj w temacie kotów. Staram się nie tykać polityki, bo tam jest najgorzej… mam zablokowanych 15 osób. 15 obcych osób nie przeczyta mojego komentarza , za karę. To jest mój sposób na trola, blokuje go i jednocześnie znikam mu z widzenia. Nie może mnie dosięgnąć. Magia internetu na mediach społecznościowych. Gorzej jak znasz swojego prześladowcę. Współczuje dzieciakom. Kiedyś bez internetu był hejt ale tylko twarzą w twarz. Więc rzadszy. Nie każdy miał odwagę. Teraz każdy ją ma. Tylko raczej bezczelność. Buziaki i nie daj się. Jak potrzebujesz wsparcia w postaci podszywaczy to śmiało, służę pomocą.
Z tym trollowaniem to tak troche jak z sikaniem do studni. Nikogo za bardzo nie otruje, ale popsuje smak wody. Tak, czesto niezadowoleni z siebie lub zazdosni ludzie, syczacy jadem na byty wirtualne, bo nie radza sobie z relacjami w życiu. Zastanawia mnie zawsze jak to zjawisko widzę, gdzie się podziała zwykła, pospolita przyzwoitość? Long gone. Maju, mam wrażenie, że jesteś super babką, piszesz świetnie, wyglądasz zjawiskowo i tym pewnie budzisz w trollach trolle! Mam nadzieję, że wszystkie trolle implodują, do samego jądra swojego dzbaństwa.
Kolejny dowód na to, że ludzka moralność to trochę mit – internet zapewnia pewną dozę bezkarności, dzięki czemu ludzie/trolle nie boją się folgować swoim najniższym instynktom. Tyczy się to zarówno hejterów jak i rozkoszniaczków, którzy wysyłają wszystkim zdjęcia swoich mikropenisów. I aż człowiek z nostalgią myśli o starych dobrych ekshibicjonistach. Oni mieli odwagę (żeby nie napisać „jaja”).
Co do urody i fajności ogólnej – bardzo Ci dziękuję za te cudowne komplementy, ale nie mam złudzeń. Trolle nie dyskryminują, choćbym była garbata i parchata, lepiej żebym wstąpiła do polskiego zakonu, niż zdradzała naród polski z elementem obcym.
Czy ja mogę kiedyś wykorzystać „implodowanie do jądra dzbaństwa”? Dawno nic mi się tak nie spodobało!
To słuchaj, jak tylko dobiję do tych nieszczęsnych 10k na instagramie, szybciutko dam cynk, cobyś zaczęła się podszywać 😉
Też niejednokrotnie myślałam o tym, że współczuję dzieciom – kiedy byłam w gimnazjum, było strasznie. Ale strasznie na poziomie lokalnym – powyzywali, narysowali coś brzydkiego na tablicy i tyle. Teraz szkolni gnębiciele mają ogromne możliwości w zakresie niszczenia życia swoim ofiarom. Współczuję też mamom, które patrzą na to, jak ich dzieci są zamęczane i wiedzą, że są bezsilne.
Nie daję się 😉 Póki nie trafią w czuły punkt, jest dobrze. Jak trafią, jest prosecco. <3
„Jakie będą moje trole?” Jesteś nieprzeciętna, Hahaha…. będą rozczarowujące, bo inne być nie mogą… ja osobiście nie bloguje ale udzielam się trochę na Facebooku, komentuje w kilku grupach, czasami nerwy mnie ponoszą zazwyczaj w temacie kotów. Staram się nie tykać polityki, bo tam jest najgorzej… mam zablokowanych 15 osób. 15 obcych osób nie przeczyta mojego komentarza , za karę. To jest mój sposób na trola, blokuje go i jednocześnie znikam mu z widzenia. Nie może mnie dosięgnąć. Magia internetu na mediach społecznościowych. Gorzej jak znasz swojego prześladowcę. Współczuje dzieciakom. Kiedyś bez internetu był hejt ale tylko twarzą w twarz. Więc rzadszy. Nie każdy miał odwagę. Teraz każdy ją ma. Tylko raczej bezczelność. Buziaki i nie daj się. Jak potrzebujesz wsparcia w postaci podszywaczy to śmiało, służę pomocą.
Z tym trollowaniem to tak troche jak z sikaniem do studni. Nikogo za bardzo nie otruje, ale popsuje smak wody. Tak, czesto niezadowoleni z siebie lub zazdosni ludzie, syczacy jadem na byty wirtualne, bo nie radza sobie z relacjami w życiu. Zastanawia mnie zawsze jak to zjawisko widzę, gdzie się podziała zwykła, pospolita przyzwoitość? Long gone. Maju, mam wrażenie, że jesteś super babką, piszesz świetnie, wyglądasz zjawiskowo i tym pewnie budzisz w trollach trolle! Mam nadzieję, że wszystkie trolle implodują, do samego jądra swojego dzbaństwa.
Kolejny dowód na to, że ludzka moralność to trochę mit – internet zapewnia pewną dozę bezkarności, dzięki czemu ludzie/trolle nie boją się folgować swoim najniższym instynktom. Tyczy się to zarówno hejterów jak i rozkoszniaczków, którzy wysyłają wszystkim zdjęcia swoich mikropenisów. I aż człowiek z nostalgią myśli o starych dobrych ekshibicjonistach. Oni mieli odwagę (żeby nie napisać „jaja”).
Co do urody i fajności ogólnej – bardzo Ci dziękuję za te cudowne komplementy, ale nie mam złudzeń. Trolle nie dyskryminują, choćbym była garbata i parchata, lepiej żebym wstąpiła do polskiego zakonu, niż zdradzała naród polski z elementem obcym.
Czy ja mogę kiedyś wykorzystać „implodowanie do jądra dzbaństwa”? Dawno nic mi się tak nie spodobało!
Przykre, że Cię to spotkało! Twój sposób pisania jest tak bezpośredni, chyba nie wiedzieli do końca na co się piszą 😉
Wydaje mi się, że niestety jesteśmy takim narodem… Maruderów, zazdrośników i zawistników. Janusz i somsiad nie wzięli się znikąd. A że Twoje podróże są naprawdę imponujące (jak i znajomość języków😉) niejednemu Januszowi i Grażynie się gotuję pod kopułą. Myślę, że i tak jest trochę lepiej niż było, większość komentarzy jest już mniej anonimowa i ludzie często coś chwalą.
Nie ma co się przejmować 🙂 To prawda, gdybyś była bezbarwna nie byłoby hejtu. A tak to jesteś ciekawa osoba, którą się lubi czytając bloga 🙂
A tak przy okazji, hejt to typowo polskie zjawisko? 😁
Dziękuję za dobre słowa! Na szczęście oprócz Januszostwa, Grażynostwa i somsiadostwa jest też trochę fajnych ludzi, którzy zostawiają mi bardzo fajne komentarze i sprawiają, że jeszcze bardziej chcę pisać!
Niestety hejt nie jest typowo polskim zjawiskiem, ale trudno nie zauważyć, że nasi rodacy przejawiają na tym polu wyjątkowy talent i niezwykłą fantazję. W czymś musimy być najlepsi 😉