Jak już wspominałam w poprzednim poście, poniższy tekst należy traktować bardziej jako suplement niż pełnowymiarową blogową publikację. Przynajmniej z takim założeniem się za niego zabieram, a jak wyjdzie, to sama się dopiero przekonam.
Supermarket
Krótko po przylocie udaliśmy się na rekonesans spożywczy. Priorytetem były owoce – Mamie marzył się ryneczek z owocami – i jajka. Żeby Tata mógł robić rano jajecznicę. Swoją drogą jajecznica miała się potem okazać swojego rodzaju zmorą. Oczywiście, była pyszna jak zawsze (chyba już kiedyś wspominałam, że Tata robi najlepszą), problemem były jednak, jak przystało na mojego bloga, strefy czasowe. My z Mamą byłyśmy w polskiej, Tata jeszcze w tureckiej, dlatego zrywał się bladym świtem i zaczynał krzątać. Mówiąc przy tym do Mamusi czule:
– Nie, nie, śpij sobie, śpij, tylko mi powiedz, o której mam zacząć przygotowywać śniadanie.
Kochany prawda? A co powiecie na to, że za każdym razem, kiedy Mama nie tyle przewracała się na drugi bok, co chociaż leciutko drgnęła, Tatuś podskakiwał w miejscu i radośnie wykrzykiwał pytanie: robić już???
Wracając jednak do supermarketu. Nie licząc malutkiego tuż przy naszym hotelu i baraku pełniącego funkcję rynku z owocami (z którego pewnego dnia targałam z miłością zawiniętego w pareo kilkukilogramowego arbuza), najbliższy był Mercury Grand Market w sąsiedniej miejscowości Sveti Vlas.
A jakie tam były cuda! Właściwie wszystko, czego dusza zapragnie, oprócz spinek-klamerek do włosów. Były tam przeróżne kosmetyki różane (tańsze niż w sklepach z pamiątkami), kostiumy kąpielowe, kolorowanki z syrenkami, drewniane, rzeźbione bukłaki na wodę… I oczywiście masa pysznego jedzenia i picia. Wina z rozlewni w plastikowych butelkach, “oczeń wkusny” (czy jakoś tak) syr, który Mama dorwała na stoisku z serami, bułgarskie przyprawy, pyszne herbaty z różą, świeżo wyciskane soki (chociaż pani wyciskała bardzo niechętnie), genialne owoce (w tym figi wprost stworzone do jedzenia z owym oczeń wkusnym syrem), miody, konfitury różane… Jeść nie umierać.
Piekarnia
Jedyne co nas do końca w supermarkecie Меркурий nie satysfakcjonowało to wybór pieczywa. Na szczęście Mama bardzo szybko wypatrzyła również piekarnię z cudownymi wypiekami. Takie coś z jabłkiem było po prostu fenomenalne. Piekarnia nie jest zaznaczona na mapie, ale jest przy głównej ulicy, na prawo w stronę centrum od VIP Clubu Dolphin Coast i nazywa się Banicharnitsa. Pani, która ją prowadzi należy chyba do tego tysiąca stałych mieszkańców Słonecznego Brzegu. W tym samym budynku co piekarnia, tylko od strony bocznej uliczki, vis a vis restauracji Dolphin Coast, o której również będę pisać, jest takie malutkie bistro, klimatem przypominające podupadający lokalny bar, gdzieś w mało turystycznej części Karaibów. Miejsca siedzące są tylko na zewnątrz, zwykle okupowane zresztą przez właściciela, jego kolegów i czasami panią z piekarni. Można tam dostać smażone rybki i kalmary a do tego kufel zimnego piwa. Wybredne podniebienie pani Gessler raczej by tam euforii nie zaznało, ale dla samego klimatu warto zajrzeć.
Bułgarskie wino
Myślę, że już dawno minęły czasy, kiedy bułgarskie wino kojarzyło się tylko z sophią i nikogo nie trzeba przekonywać o tym, że w Bułgarii naprawdę można trafić na coś dobrego. Choćby na wino robione z lokalnego, typowego dla Bułgarii szczepu mavrud.
Do polepszenia reputacji wina bułgarskiego na polskim rynku niewątpliwie wpłynęło otwarcie (już jakieś 10 lat temu) w Bułgarii “polskiej” winnicy Katarzyna przez grupę Belvedere. Mocny marketing ruszył wtedy w parze z naprawdę dobrym trunkiem, sprawiając, że świat sommelierów postanowił na nowo dać szansę winom z rejonu dawnej Tracji. Również w samej Bułgarii sklepowe półki pełne są butelek z intrygującymi etykietami właśnie tej winnicy.
I jeszcze kończąc temat wina – kiedy już wróciłam do Polski, dostałam na instagramie wiadomość od mieszkającego w Nesebyrze Polaka. Twierdził, że to właśnie w tym mieście znajduje się jedna z najlepszych bułgarskich winiarni – Messembria. Nie byłam, ale człowiek pisał, jakby wiedział o czym, więc możecie sprawdzić.
Przewodnik po restauracjach
Było o supermarketach, piekarniach i winach, to może wypadałoby w końcu przejść do tego, o czym faktycznie miał być ten post. Do restauracji. Odwiedziliśmy ich całkiem sporo, do dwóch z nich nawet wróciliśmy. Zacznę od tych, które polecam, a na końcu powiem Wam, które powinniście ominąć szerokim łukiem. Chociaż tak naprawdę katastrofalnie było tylko w jednej, tę drugą możecie sobie odpuścić, ale jak się uprzecie, to nic Wam nie będzie…
Lodziarnia Clio, Nesebyr
Zacznę przewrotnie, nie od restauracji, a od miejsca, które chciałam nawet opisać w poprzednim poście. Mowa o lodziarni Clio mieszczącej się w Nesebyrze, w tym samym budynku co Muzeum Archeologiczne. W środku znaleźliśmy całe mnóstwo genialnych smaków – w tym upragnione różane! Ekspedientka powiedziała nam, że to najstarsza lodziarnia w Bułgarii. Weryfikacja tego nie potwierdziła, ale dowiedziałam się następujących rzeczy:
Lodziarnia Clio powstała w 1998 roku. Przez te wszystkie lata stworzyli ponad 300 różnych smaków, w tym sorbety z egzotycznych i sezonowych owoców. Sama zachwyciłam się sorbetem z marakui, który polecam Wam na równi z różanymi i fiołkowymi. Jeśli katujecie się liczeniem kalorii (na wakacjach? Serio?), ucieszy Was wiadomość, że mają spory wybór lodów bez dodatku cukru. Spytałam również o najpopularniejsze smaki wśród klientów. Prowadzą podobno tradycyjne, bułgarskie lody mleczne, róża damasceńska z Turkish delight i typowa dla Nesebyru, zielona figa. Nie próbowałam żadnych z nich, podobnie jak wypatrzonego przeze mnie za późno rajskiego jabłuszka. Chyba będę musiała wrócić.
Poza tym robią też lody artystyczne i w ich wypadku słowo artystyczne wyjątkowo nie jest używane na wyrost – chodzi o lody na patyku dekorowane misternymi płaskorzeźbami: koników morskich, syrenek, motyli i przede wszystkim wiatraka, który jest symbolem Nesebyru. Ufff… Sami widzicie, że lodziarnię Clio po prostu trzeba odwiedzić. I nie, nie dostałam zniżki na lody, nie jest to post sponsorowany.
Adres: 8230 Staria Grad, Nessebar, Bułgaria
Vega, Nesebyr
A skoro już jesteśmy w Nesebyrze, to od razu opowiem Wam, gdzie tam jedliśmy kolację. Już na początku zwiedzania tego pięknego miasta wypatrzyłam restaurację idealną. Lokalizacja, widok, wystrój – wszystko się zgadzało. Dlatego, kiedy tylko zgłodnieliśmy, nie traciliśmy czasu na zastanawianie się – już wiedzieliśmy, gdzie chcemy jeść. Niestety, antypatyczny kelner stwierdził, że stolików z upragnionym widokiem już nie ma, wszystkie są zarezerwowane, a na moje pytanie, ile trzeba byłoby czekać, stwierdził, że nie jest wróżką i nie wie, ile ludzie będą jedli.
No cóż. Restauracji w Nesebyrze nie brakuje, ruszyliśmy dalej, szukać godnego zamiennika. Dosłownie kawałek dalej trafiliśmy na restaurację Vega, w której dostaliśmy dokładnie ten stolik, który chciałam. Jedliśmy dużo przepysznych rzeczy, ale mnie najbardziej w pamięć zapadły rapana po nesebyrsku – duże, drapieżne, morskie ślimaki (z rodziny rozkolcowatych) w maśle. Absolutne pyszności.
I tak już fantastyczny widok urozmaiciła nam jeszcze ślubna sesja zdjęciowa na nesebyrskich skałach. Kiedy wysłałam mężowi zdjęcie, stwierdził, że współczuje panu młodemu. Za to panna młoda wyglądała jak morska bogini przyodziana w grzywacze fal. No dobra. W sumie nie wiem, jak wyglądała, za daleko była, ale jej przestrzenną suknię było chyba widać z kosmosu.
Adres: ulista „Ivan Aleksandar” 2, 8231 Staria Grad, Nessebar, Bułgaria
Sveti Nikola, Sveti Vlas
To w tej restauracji zjedliśmy naszą pierwszą kolację w Bułgarii. Bardzo przyjemna lokalizacja – z dala od dzikich tłumów, do tego ładny, jasny wystrój. Chociaż teoretycznie niczym nie różniła się od innych lokalnych restauracji, to chyba właśnie przez ten relatywny spokój sprawiała wrażenie bardziej wykwintnej. Ujmę to może w ten sposób – ze wszystkich odwiedzonych przez nas miejsc, to chyba najbardziej nadawałoby się na romantyczną kolację dla dwojga.
Jeśli chodzi o jedzenie (bo przecież o tym miał być ten post), to na pewno zamówiliśmy m.in. kalmary robione na trzy różne sposoby (najlepsze były te po grecku). Możliwe, że również cukinię, bo w sumie prawie wszędzie zamawialiśmy przede wszystkim kalmary i cukinię. Tata był usatysfakcjonowany zaproponowanym przez starszego, lekko surowego kelnera winem. Zasadniczo nie było się do czego przyczepić. To znaczy, może by i było, ale jakoś miejsce nie inspirowało do czepiania się.
Adres: Sv. Vlas, ул. „Камчия“ 6 str, Vlas, Bułgaria
La Cubanita, Sveti Vlas
To zdecydowanie mój numer jeden. Jeśli zatrzymacie się w centrum Słonecznego Brzegu, będziecie mieli trochę daleko, dla nas to był całkiem przyjemny spacer, który pozwolił przy okazji rozejrzeć się po gąszczu apartamentowców w Sveti Vlas.
Pierwszy raz poszliśmy tam dosyć późno, Rodzice byli już gotowi składać reklamacje, że ich wyprowadziłam bogini-wie-gdzie i to po ciemku jeszcze, nawet nie wierzyli, że restauracja będzie jeszcze otwarta. Trochę im przeszło, jak nad morzem pojawił się absolutnie dech w piersiach zapierający, krwisto-czerwony księżyc, aczkolwiek nadal trochę burczeli idąc za mną ciemną plażą. Na szczęście Google wyjątkowo prawdę mówiło, la Cubanita, restauracja na samej plaży była otwarta, udało mi się nawet wytargować z kelnerką odpowiednie miejsca.
Lokal jest dosyć spory, w środku znajduje się parkiet do tańca, muzyka całkiem okej, a do tego jedzenie… No po prostu genialne! Ja zakochałam się w ich perfekcyjnym risotto z owocami morza, ale każda jedna zamówiona przez nas rzecz była przepyszna. Kalmary i cukinia również. Tata skusił się na ośmiornicę, którą podobno zrobili bardzo dobrze. A dobrze zrobić ośmiornicę to nie jest taka prosta sprawa. Niestety przekonałam się o tym nie raz.
Tak nam się spodobało, że wróciliśmy tam również ostatniej nocy. Niestety byłam akurat wtedy pokłócona z Księciem, miałam ściśnięty żołądek i połowę risotto odstąpiłam Tacie. I ja mojemu mężowi naprawdę wiele wybaczę, nawet to, że czasami jest kompletnym idiotą, ale tego niedojedzonego risotto to ja mu NIGDY nie zapomnę. Podobno po śmierci odpowiadamy przed naszymi bliskimi za wszystkie krzywdy, które im wyrządziliśmy. On mi odpowie za risotto.
Odkładając jednak wizję Sądu Ostatecznego na chwilę na bok. La Cubanitę zdecydowanie polecam najbardziej. Tylko z nikim się wcześniej nie kłóćcie, bo będziecie żałować.
Adres: Централен плаж, 8256 Sveti Vlas, Bułgaria
Dolphin Coast, Słoneczny Brzeg
To druga restauracja, do której wróciliśmy. Nie dlatego, że było aż tak fenomenalnie, ale mieliśmy do niej blisko, poza tym, jako jedna z nielicznych, miała w menu uwielbiane przeze mnie bakłażany. I to bardzo dobrze przyrządzone.
Nasz standard, czyli kalmary i cukinie również były bardzo dobre. Lokalizacja średnia – przy plaży, ale już w dosyć zatłoczonym miejscu. Raczej na szybki lunch, niż długie, przyjemne biesiadowanie przy kolacji. Obsługa w porządku, chociaż za każdym razem trochę czasu potrzebowali, żeby się nami w ogóle zainteresować. Polecam, ale bez dzikich zachwytów.
Adres: ул. Меркурий 10, 8240 Slanchev Bryag, Sunny Beach, Bułgaria
Palm Beach Bar & Grill
Pierwszego dnia, zaraz po przyjeździe, zajrzałam na mapy Google w poszukiwaniu restauracji. Bez dodatkowego powiększenia pojawiły się tylko dwie – wspomniany wcześniej Sveti Nikola i właśnie Palm Beach Bar & Grill. Kiedy już odkryliśmy promenadę, okazało się, że restauracji jest od groma i trochę, ale jakoś tak zakodowałam sobie, że powinniśmy dojść właśnie do tej.
Miejsce wyglądało dosyć przerażająco, kilka poziomów baru raczej nie obiecywało kulinarnych uniesień. Tak się jednak złożyło, że moje i mamusine plany kolacyjne i tak pokrzyżowało wcześniejsze spożycie półkilogramowych lodów, a Tata stwierdził, że coś sobie z karty da radę wybrać.
Poprosiłam o stolik na najwyższym poziomie, z którego roztaczał się atrakcyjny widok na samo serce ruchliwej promenady (i bar o wdzięcznej nazwie Brexit w oddali). Z niższego poziomu dochodziły do nas dźwięki muzyki na żywo, wokół siedziało sporo ładnych ludzi. Z łakomstwa zamówiłyśmy z Mamą cukinię (nie spodziewaliście się, co?), Tata zdecydował się chyba na takie fikuśne roladki. O dziwo wszystko było wyjątkowo smaczne. Aperol również. Obsługująca nas pani była całkiem kompetentna.
Można odwiedzić – zarówno na jedzenie, na same drinki, a także na imprezę.
Adres: Централен плаж, улица, Flower St, 8240 Sunny Beach, Bułgaria
Dygresja
Siedząc w Palm Beach Bar & Grill, zaobserwowaliśmy ciekawy rytuał związany z korzystaniem z toalety. Przy wejściu do tego przybytku stał pan ochroniarz (młodzieniec klozetowy?), który zatrzymywał wchodzących. Jedna z pań wskazała ręką na górny poziom i przeszła. Zaczęłyśmy się zastanawiać z Mamą, czy to był odpowiednik trójmiejskiego “jestem od Mietka”.
Kiedyś, dawno temu, usłyszałam od znajomej pewną anegdotkę. Siedziała akurat w poczekalni u lekarza, kiedy z gabinetu wyszedł jakiś pan-w-typie-biznesmena. Wiecie, taki typowy cwaniak w średnim wieku. Natychmiast skierował się w stronę wyjścia, gdzie zatrzymał go okrzyk recepcjonistki. Zapomniał zapłacić.
– Ale ja jestem od Mietka… – odparł zdziwiony.
Od tamtej pory kusi mnie wypróbowanie tego hasła w dowolnym trójmiejskim przybytku. Tylko trochę uwiera mnie świadomość, że nadal nie wiem, kim jest Mietek.
Dobra, wracamy do restauracji, dużo już nie zostało. Tylko te, których nie polecam.
Paradise Beach Bar, Słoneczny Brzeg
Fantastycznie ulokowany bar przy plaży, należący do hoteli Riu. Wygodne siedziska, piękne widoki, całkiem zacne jedzenie, obsługa w miarę w porządku.
Dlaczego nie polecam? Ponieważ mają coś wspólnego z dziadem od leżaczków, który nas z przytupem wyrzucił podczas naszych pierwszych nieudolnych prób plażowania – cały opis afery mogliście przeczytać w poprzednim poście. Uważam, że jako moi Fani (mogę tak mówić? Czy lepiej bardziej zachowawczo – Czytelnicy?) powinniście wykazać się lojalnością i jeśli kiedyś znajdziecie się w okolicach tego przybytku, świadomie go zbojkotować. Ma to sens, prawda?
Aha, na wszelki wypadek adresów restauracji, których nie polecam podawać nie będę. Żeby Wam ułatwić bojkotowanie.
Hawaii Restaurant & Bar, Słoneczny Brzeg
Któregoś dnia postanowiłam wyszukać najlepszą restaurację w Słonecznym Brzegu. W sensie nie taką z najlepszym marketingiem i najbardziej ekskluzywną, tylko najlepiej ocenianą przez ludzi. Z trzech wiodących wybraliśmy Hawaii Restaurant & Bar.
I była to druga najgorsza restauracja, w której jedliśmy. Nie była to kompletna katastrofa, ale biorąc pod uwagę wszystkie inne opcje, zdecydowanie szkoda tracić na nią czas. Kalmary i cukinie były w miarę w porządku, za to ryba zamówiona przez Tatę czasy pierwszej świeżości miała już dawno za sobą.
Kelner był teoretycznie w porządku, ale jednak jakiś taki antypatyczny. Do tego było upiornie głośno, a tuż przy naszym stoliku co chwilę przebiegały rozkrzyczane dzieci. To oczywiście był element tymczasowy, nie stała, zakontraktowana rozrywka, w dodatku nie mogę o to obwiniać samej restauracji, niemniej jednak w sposób oczywisty wpłynęło to negatywnie na odbiór tego miejsca.
Jeśli któregoś dnia zamkną wszystkie inne okoliczne restauracje, a Wy będziecie głodni, możecie zajrzeć na kalmary i cukinię. W przeciwnym wypadku, możecie trafić lepiej.
Rodopski Chanove, Słoneczny Brzeg
A to już była katastrofa całkowita. Ale może po kolei. Pierwszy raz zobaczyliśmy tę restaurację w drodze do Palm Beach B&G i postanowiliśmy, że zajrzymy któregoś dnia, bo warto spróbować “tradycyjnego bułgarskiego jedzenia”. Teoretycznie mogło nam dać do myślenia, że jest to jedna z nielicznych restauracji zatrudniających naganiaczy, ale nawet najlepszym zdarza się popełnić błąd.
Kiedy już szliśmy z postanowieniem, że owszem, tam tego dnia będziemy jeść, naganiacz nieświadomy naszej wcześniej podjętej decyzji, zaczął nas żarliwie namawiać. Zapewniał nawet, że mają mnóstwo wegetariańskich opcji i on mi je zaraz pokaże. Nie pokazał. Pewnie dlatego, że nie było. Nie było też wielu innych rzeczy. Na przykład jakiegoś tam mięsa, które zapragnęli nagle moi obydwoje Rodzice, starczyło tylko na jedną porcję – jak się okazuje całe szczęście, bo podobno było obrzydliwe. Nie było również aperola. Tzn. w karcie był, ale laminowanego papieru pić nie chciałam.
Sama zdecydowałam się na ośmiornicę, mimo że robię to bardzo rzadko i staram się ją całkowicie wykreślić z mojej diety. Jest pyszna, ale odczuwam zbyt duże wyrzuty sumienia przy konsumpcji. Tym razem nawet nie była pyszna, właściwie to chyba gorzej przyrządzonej nigdy nie jadłam.
Najgorsze jednak miało nastąpić dopiero przy otrzymaniu rachunku. Okazało się, że kelner policzył nam za wodę, której nie zamawialiśmy i za dwa dania mięsne, a jak pamiętacie, drugiego zamówić nie mogliśmy. Kiedy to zakwestionowaliśmy, nagle opuściły go resztki zdolności lingwistycznych. Zawołaliśmy naszego kolegę naganiacza, który teatralnie nakrzyczał na tamtego i skorygował rachunek. Niestety, przepraszam nie usłyszeliśmy.
Podsumowując: niedobre jedzenie, fatalna obsługa i jeszcze oszukują. Gdybym miała pisać recenzję na Yelp, albo inny serwis, w nagłówku napisałabym: Stay Away i kilkanaście wykrzykników. Wiecie co? Może kiedyś napiszę. Z drugiej strony, jak akurat chce mi się pisać, to wolę jednak coś dla Was. Dzięki temu teraz na przykład już wiecie, gdzie możecie zjeść coś pysznego, jeśli kiedyś traficie w okolice Słonecznego Brzegu i Nesebyru!
I to już koniec dzisiejszego wpisu. Niestety nie wiem, kiedy możecie się spodziewać następnego, ponieważ nie mam nawet żadnego tematu gotowego, ale pamiętajcie, że możecie mnie znaleźć też w innych miejscach! Na instagramie, w klubie Polki na Obczyźnie, na Onecie (czytaliście już mój wstrząsający artykuł o nowojorskich pralniach?) a ostatnio popełniłam nawet gościnny artykuł dla Życie w rytmie slow!