Cześć! Tęskniliście?
Wygląda na to, że to będzie ostatni post pisany w naszym pierwszym nowojorskim mieszkaniu. Zdecydowaliśmy się na przeprowadzkę. Termin – 6 maja. Dokładnie dwa lata i dwa dni od mojego przyjazdu do Nowego Jorku. Dzisiaj opowiem Wam trochę o naszej decyzji i ekscytującym procesie polowania na mieszkanie, przy okazji zahaczę o rynek wynajmu w Nowym Jorku, wyjaśnię Wam zagadkę Carrie Bradshaw z Seksu w Wielkim Mieście, zastanowię się nad tym, czy chciałabym mieć nosorożca i prawdopodobnie przygotuję grunt pod kolejny wpis, który logicznie rzecz biorąc, powinien dotyczyć przeprowadzki. A to wszystko w czasie, w którym powinnam się pakować. O nie. Słabo mi się robi na samą myśl!
Proces decyzyjny
Przeprowadzamy się! Czynsze poszły w dół trzeba z tego skorzystać! To gdzie? Może Manhattan? Financial district (tam, gdzie jest Wall Street i słynny byk), to Książę będzie miał bliżej do pracy. Ale tam się nic nie dzieje, po godzinach pracy jest martwo. To może Midtown? No może… Może jednak zostaniemy na Brooklynie? A te nowe wieżowce przy samej plaży na Coney Island? Nooo! Byłoby super! Tylko od metra daleko… Zimą, w śniegu, zimny wiatr… To nie będą przyjemne spacery. Ale patrz, dowożą do stacji metra wózeczkami… I co? Ja miałbym do pracy wózeczkiem jeździć? W sumie… W sumie to bym nawet chciał! Ale dupa. Nie wszystkie mieszkania mają balkony. Bez sensu. To nie Coney Island. To może zostaniemy w Bay Ridge? Zobacz jakie świetne oferty. Nawet w naszym budynku pojawiły się mieszkania o 300$ tańsze, niż my teraz płacimy… O. A może wynegocjujemy obniżkę czynszu i odpuścimy sobie przeprowadzkę? Bo wiesz, mi się wcale, a wcale nie chce…
Pierwszy etap burzy mózgów wyglądał mniej więcej tak. Wszystko zmieniało się jak w kalejdoskopie, Książę codziennie miał inny pomysł, a ja w pewnym momencie stwierdziłam, że pierniczę, nie będę się angażować emocjonalnie, dopóki Jego Wysokości nie raczy zakotwiczyć na jednym, konkretnym pomyśle. I zakotwiczył. Zostajemy w Bay Ridge, próbujemy w naszym mieszkaniu, jeśli się nie uda, to gdzieś w okolicy. Obejrzeliśmy nawet kilka mieszkań, które zwolniły się w naszym budynku, tak na wszelki wypadek.
Potem przyszedł sztorm i wyrwał kotwicę z kawałkiem dna. Mój mąż odebrał maila, w którym niejasno wspomniano coś o powrocie do biura. Nie wiadomo dokładnie kiedy, ani-nawet-czy-na-pewno, ale ziarno niepokoju zostało zasiane. Wystarczyło, żeby popsuć atmosferę. Książę nie będzie znowu dojeżdżał do pracy z Bay Ridge, ma złe wspomnienia, on sobie życzy chodzić do pracy na piechotę. Jakoś tak wyszło, że zrobiła się z tego dzika awantura, on źle zrozumiał mnie, ja jego, na szczęście nieporozumienie wyjaśniliśmy, uznaliśmy nawzajem swoje racje (ach, jacy my dojrzali emocjonalnie) i zaczęliśmy szukać mieszkania na Manhattanie. Zanim jednak do owych poszukiwań przejdziemy, poruszę jeszcze mnóstwo innych wątków, bo stęskniłam się za pisaniem dla Was.
Rynek nieruchomości w czasach pandemii
Pierwsza kwestia, o której powinnam wspomnieć, to bez wątpienia wpływ Covida na ceny wynajmu w Nowym Jorku. Odkąd zaczęła się pandemia, nowojorczycy zaczęli masowo opuszczać miasto. Przez koronę zniknęło mnóstwo korzyści związanych z mieszkaniem w mieście, a istniejące niedogodności jeszcze się pogłębiły. Do tego dołączyły pewne realne zagrożenia. Dla wielu osób Nowy Jork nie był już wart świeczki, czy jakoś tak.
W rezultacie, na rynku pojawiło się całkiem sporo pustych mieszkań, a liczba chętnych do ich wynajęcia lub zakupu drastycznie spadła. Agencje nieruchomości zaczęły szaleć, obniżając ceny i czynsze. Na Manhattanie, opłata za zwykłe 1BR (1 bedroom apartment – mieszkanie z jedną sypialnią, czyli, de facto, dwupokojowe – salon+sypialnia) spadała na przykład o 1000$ miesięcznie. Oczywiście nie bez haczyka. Spadek w cenach “brutto” był znacznie mniejszy, obniżkę na poziomie 1000$ w stosunku do cen przed pandemią osiąga się poprzez dodanie gratisowych miesięcy. Na przykład przy umowie na 12 miesięcy dwa miesiące są gratis. Jeśli jednak po tym czasie wynajmujący zdecyduje się na przedłużenie umowy, czynsz będzie wyższy. Pozostała jednak przestrzeń na negocjacje. Jeszcze trzy miesiące temu można było upolować naprawdę fajne mieszkanie za rozsądną cenę nawet na dwa lata.
Niestety, moment minął. Odkąd rozpoczęto szczepienia, nowojorscy synowie i córki marnotrawne wracają do miasta, a rynek odbił się od dna jak od potężnej trampoliny. I chociaż ceny nadal nie wróciły do stanu przed pandemią, wydaje się, że to tylko kwestia czasu. Mieszkania znowu schodzą na pniu i podobnie jak kiedyś, po obejrzeniu mieszkania ma się często mniej niż godzinę na podjęcie decyzji. Zapomnijcie o długich naradach – za Wami już kłębi się tłum chętnych.
Ceny wynajmu mieszkań w Nowym Jorku
To ile właściwie kosztuje wynajęcie mieszkania w Nowym Jorku? Według danych z 2019 roku średnio 3475$ na Manhattanie i 2900$ w pozostałych częściach miasta. I są to informacje, które właściwie nic nam nie mówią. Nie będę się bawiła w Janinę i analizowała tego dokładnie, ale owa średniość dotyczyła przeróżnych rozmiarów mieszkań, różnych dzielnic itp. Na przykład, mieszkanie w Williamsburgu – jednej z najdroższych dzielnic Brooklynu, będzie droższe niż niejedno lokum na Manhattanie. Z kolei na Manhattanie najwyższy czynsz zapłacimy w dzielnicy Tribeca, mimo że najdroższe ceny mieszkań kojarzymy z prestiżowym Upper East Side, gdzie tak naprawdę można wynająć 1BR za niecałe 3000$. Trochę to wszystko skomplikowane, dlatego postanowiłam sprowadzić to do jednego, prostego wniosku – w Nowym Jorku jest drogo. Właściwie, jest to jedno z najdroższych miast w Stanach Zjednoczonych.
Co ciekawe, z danych z 2017 roku wynika, że średnia zarobków w Nowym Jorku jest… niższa od średniej krajowej. Podczas gdy średnie zarobki na gospodarstwo domowe wyniosły 61372$, w Nowym Jorku było to zaledwie 57782$. I to przed odliczeniem podatku. W tym samym roku średni koszt wynajmu mieszkania na Manhattanie wynosił… 4188$.
Z tego powodu wiele osób decyduje się na mieszkanie ze współlokatorami – znowu jako przykład mogę podać uwielbiany przez co niektórych serial Przyjaciele lub popularny ostatnio The Bold Type. Sami przyznacie, że patrząc z polskiej perspektywy, nie jest to zbyt popularne rozwiązanie.
Sekret Carrie Bradshaw
Skoro już o nowojorskich serialach mowa… Jakim cudem Carrie Bradshaw, główna bohaterka Seksu w Wielkim Mieście, była w stanie pozwolić sobie na całkiem przyjemne mieszkanie w dobrej dzielnicy Manhattanu? Według wyliczeń specjalistów, za sam wynajem powinna płacić około 1500-2000$ (w obecnych czasach 3500$) miesięcznie, do tego wydawała fortunę na buty i taksówki! Czy felietonistki naprawdę tyle zarabiają w Nowym Jorku? A w życiu! W 2019 roku Carrie mogłaby zarabiać ok. 52000$ rocznie (pamiętajcie, że to cały czas jest przed odliczeniem podatku), a w czasach, kiedy kręcono Seks w Wielkim Mieście, może 38000$. Zaczynacie widzieć problem? No właśnie.
Twórcy programu postanowili, że Carrie za swoje mieszkanie płaciła 700-750$, czyli połowę tego, ile de facto powinna według cen rynkowych. Na szczęście, nawet takie absurdy można w Nowym Jorku łatwo wytłumaczyć. Sekret to… stabilizowany (albo kontrolowany, jak kto woli) czynsz. Czyli stabilized rent.
Stabilizowany czynsz
O co chodzi? Nie chcę wchodzić w nudne szczegóły, jeśli bardzo Was to interesuje, to możecie doczytać więcej np. TU. W praktyce stabilizowany czynsz oznacza, że jeśli ktoś wynajął mieszkanie dawno, dawno temu i się z niego nie wyprowadził przez długie lata, jego czynsz będzie znacznie niższy, niż osób, które dopiero wprowadziły się do tego budynku. To znaczy, że za takie samo mieszkanie jedna osoba może płacić 1000$, a inna 2500$.
Przykład? Ależ proszę. Pewna młodziutka, 29-letnia nauczycielka wynajmuje na Upper West Side trzypokojowe mieszkanie o powierzchni 1500 stóp kwadratowych. Średnia cena za takie mieszkanie w tej dzielnicy wynosi 4000$ miesięcznie. Nasza bohaterka płaci za nie… 1300$. Jakim cudem?
Przejęła mieszkanie po rodzicach, którzy wynajęli je w 2002 roku za początkową opłatą 1000$. Od tamtej pory czynsz wzrósł tylko tyle, ile mógł według przepisów o czynszu stabilizowanym. I chociaż nie należę do osób zawistnych, coś mnie w trzewiach ściska, jak o tym myślę. Jeśli chcecie do mnie dołączyć i podnieść sobie ciśnienie, proszę bardzo – tutaj możecie zobaczyć jej mieszkanie.
Patrząc na jej historię, możemy uwierzyć, że apartament Carrie Bradshaw mógł ją kosztować 750$ miesięcznie, chociaż twórcy serialu nie uznali za stosowne poprzeć tej teorii jakąś ciekawą historią, tłumaczącą, w jaki sposób bohaterka Seksu w Wielkim Mieście natrafiła na taką okazję.
Podejście pierwsze
Niestety, w przeciwieństwie do fikcyjnej Carrie i jak najbardziej rzeczywistej Hattie (tej nauczycielki), nie mieliśmy tyle szczęścia i pozostało nam zmierzyć się z realiami rynku odżywającego właśnie po pandemicznym załamaniu.
Ustaliliśmy sobie budżet, którego pod żadnym pozorem nie zamierzaliśmy przekroczyć i umówiliśmy się na oglądanie pierwszych mieszkań. Zaczęliśmy od położonego tuż obok siedziby Facetów w czerni Ocean Luxury Residences. Świetne położenie, piękny budynek, lobby trochę zbyt… no po prostu zbyt, ale co kto lubi. A potem zobaczyliśmy mieszkanie… Moja pierwsza myśl – ale gdzie reszta? Reklamowane jako 1br, czyli dwupokojowe, niestety, tego drugiego pokoju nie posiadało. Agentka wytłumaczyła, że to flex – czyli można mieć dodatkową ścianę, lub nie. I bez ściany miałam wątpliwości, czy w ogóle zmieściłoby się tam nasze łóżko – o reszcie mebli nie wspominając. Przy okazji wskazówka – jeśli kiedykolwiek będziecie planowali zamieszkać w Nowym Jorku, to bez względu na to, jak duże Wasze pierwsze mieszkanie by nie było, nie kupujcie największego łóżka w ofercie. Po prostu tego nie róbcie. Naprawdę, dobrze Wam radzę! Jedyne, co muszę przyznać, to że z jednego, jedynego okna, które mieściło się w tym flexie, roztaczał się naprawdę zachwycający widok na rzekę Hudson. I tyle.
Tego dnia Książę przemyślał pewne kwestie i stwierdził, co następuje. Za rok powinniśmy kupić mieszkanie. Oznacza to, że teraz mamy ostatnią szansę, żeby pomieszkać na Manhattanie, więc z tego nie zrezygnujemy, ale tym bardziej nie będziemy mieszkać w klaustrofobicznej klitce. Trudno. Przekraczamy budżet i YOLO.
Oglądanie mieszkań c.d.
Podczas kolejnej wyprawy na Manhattan, obejrzeliśmy po kilka mieszkań w trzech budynkach. Dwóch przy Wall Street (jeden z nich miał nawet syrenkę w logo, co w pewnym stopniu dodawało mu atrakcyjności) i jednym przy Gold Street. Jeden z nich, jak nam powiedziano, został zaprojektowany przez architekta od Empire State Building, ale za diabła nie możemy sobie przypomnieć który. Ewidentnie ten argument nas nie przekonał…
Pierwszy budynek przy Wall Street odrzuciłam natychmiast. Po prostu coś mi w nim nie pasowało. Budynek syrenkowy był zdecydowanie przyjemniejszy. Przy jednym z mieszkań, zresztą całkiem ładnym, mogliśmy nawet liczyć na wynegocjowanie wyjątkowo korzystnej oferty. Haczyk? Ależ oczywiście. Rusztowanie za oknami, które “być może zniknie w ciągu roku”. Akurat jak będziemy się wyprowadzać. Co innego mieszkanie przy 2 Gold Street – piękny budynek z prywatnym basenem, mieszkanie na 34. piętrze, ostatnie dostępne z balkonem. Cena odpowiednio wyższa, w dodatku nienegocjowalna, bo mieszkania z balkonem idą teraz od ręki.
Porozmawialiśmy. Zdecydowaliśmy się złożyć podanie. Jakie podanie? Cierpliwości! Na razie obejrzyjmy jeszcze kilka mieszkań.
Następnego dnia pojechaliśmy obejrzeć mieszkania, które wydawały się zbyt dobre, żeby być prawdziwe. Duży metraż, balkon, niektóre z nich tańsze nawet o 1000$ od 2 Gold Street. Co nam szkodzi zobaczyć.
Mieszkania były prawdziwe. Budynek był stary, ciemny i chyba od dawna nieremontowany. Apartamenty dosyć specyficzne, takie trochę loftowe, w jednym z nich sypialnia była na antresoli, wszystkie miały małe balkoniki. Najdroższe mieszkanie, które tam oglądaliśmy, mieściło się na ostatnim piętrze i było dwupoziomowe. Na niższym poziomie mieściła się kuchnia, łazienka, salon i mały balkonik. Na drugi poziom prowadziły upiornie strome schodki (prawie drabinka) a znajdowała się na nim malutka sypialnia i naprawdę gigantyczny taras. Nie ukrywam, że taras był bardzo, ale to bardzo kuszący. W ofercie określony jako “godny instagrama” (serio, tak się teraz ogłasza mieszkania… tiktokable, instagram-worthy itp.) Mimo to, kiedy tylko wyszliśmy z budynku, powiedziałam NIE. To miejsce było upiornie depresyjne i niestety żaden taras, obojętnie jak bardzo instagramowalny, by tego nie zmienił.
Stamtąd ruszyliśmy do Battery Park, określanego przez mojego męża jako Bay Ridge Manhattanu. Czyste, spokojne, nad wodą, z przeuroczym bulwarem. Mieszkania mają tam m.in. Tyra Banks, Oliver Stone i (już nie taki) boski Leo. “Nasz” budynek przywitał nas stylowym, eleganckim lobby. Obejrzeliśmy tam trzy mieszkania, wszystkie z balkonami, z pięknym widokiem, przestrzenne i jakieś takie… świetliste. I z dużą ilością szaf. I marmurowymi łazienkami… To największe miało do tego fajne, wysokie sufity, przez które Książe spędził godziny, analizując, jakim cudem w jednym budynku mieszkania mają różną wysokość sufitów.
Po obejrzeniu dostępnych apartamentów przeszliśmy się jeszcze po parku nad Rzeką Hudson, a następnie wsiedliśmy do samochodu i podjęliśmy decyzję. Pozostało nam mieć nadzieję, że zostaniemy zaakceptowani.
O co chodzi z tą akceptacją?
Chcesz wynająć mieszkanie w Nowym Jorku? Fajnie. Ale to nie jest powiedziane, że mieszkanie chce, żebyś je wynajmował. Nie ma, że “bierzemy!”. Nie, nie, nie! Zaczynamy od złożenia podania (20$ od osoby). Złożenie podania jest jednoznaczne z “zarezerwowaniem” mieszkania na dwa dni, podczas których teoretycznie nikt nie powinien Wam go sprzątnąć sprzed nosa, a agencja będzie mogła Was prześwietlić. Napisałam teoretycznie, ponieważ krótko po tym, jak i tak zdecydowaliśmy się na Battery Park, ale nadal czekaliśmy na decyzję z Gold Street, dowiedzieliśmy się, że chociaż nasze podanie rozpatrzono pomyślnie, mieszkanie nie jest już dostępne… Może chcielibyśmy jakieś inne? Obraziliśmy się i tym bardziej upewniliśmy co do naszej decyzji.
Wracając do samego podania. Podstawowe wymagania, to zarobki wysokości czterdziestokrotności czynszu (w przypadku 2 Gold Street to było 45x) – pomnóżcie to sobie teraz przez średni czynsz na Manhattanie… Oczywiście, jeśli nie zarabiacie setek tysięcy dolarów rocznie, wciąż jest dla Was nadzieja. Pod uwagę jest brana również zdolność kredytowa (jeden z powodów, dla którego Amerykanie kochają karty kredytowe), akcje na giełdzie, konta oszczędnościowe… W ostateczności można jeszcze opłacić gwarantora, który za 75% wartości jednego czynszu, poświadczy, że Was stać.
W podaniu należy podać obecny czynsz i namiary na wynajmującego, z którym, możecie być pewni, agencja się skontaktuje. Oprócz tego podajemy firmę, która nas zatrudnia i przełożonego (być może dzwonią i pytają, czy potencjalny najemca nie jest na liście ludzi do zwolnienia – nie wiem).
Nosorożce i gremliny
Wśród masy pytań pojawia się również to, czy mamy, lub planujemy mieć zwierzątko. Tuż pod tym pytaniem w jednym z formularzy zobaczyłam enigmantyczne “czy jesteś zainteresowany nosorożcem”. Ermmm… No… Szczerze mówiąc, na początek myślałam bardziej o kocie…
Temat z ciekawości zgłębiłam, bo trochę na tym świecie żyję, a nie poznałam jeszcze nikogo, kto by w mieszkaniu trzymał nosorożce. Rhino (ang. nosorożec) okazuje się być firmą gwarancyjną, która po wykupieniu ubezpieczenia, pozwala na uniknięcie płacenia depozytu (standardowo 1 wysokość czynszu). Wszystko rozumiem, ale osoba, która umieściła to pytanie w formularzu zaraz pod pytaniem o zwierzątka miała cudowne poczucie humoru.
W dalszej części (i nie żartuję), do formularza należy dołączyć zdjęcie pupila. Ale spokojnie, to nie jest tak, że jeśli Wasz buldog Dionizy (dla przyjaciół i rodziny Dyzio) ma krzywy zgryz, to możecie zapomnieć o tych bardziej prestiżowych budynkach. Zakładam, że to bardziej kwestia weryfikacji rozmiaru, względnie sprawdzenia, czy ten kot, co go niby macie, to na pewno nie skunks, albo inny gremlin.
My się z gremlinami, nosorożcami i kocim stadem wstrzymamy jednak aż do zakupu własnego mieszkania. Póki co, planuję obstawić nasze nowe, piękne lokum obsceniczną ilością roślinek. Zwykle wszystkie zabijałam, ale moja przyjaciółka Klaudia mówi, że tak się zdarza, jeśli roślinek ma się mało. Kiedy są w stadzie, jest im przyjemniej, raźniej i chętniej rosną. Ja Klaudii wierzę.
To jeszcze nie koniec!
23 kwietnia Anno Domini 2021 podpisaliśmy (w formie elektronicznej – wiecie, że od czasów ich wprowadzenia podpisy elektroniczne zaoszczędziły tyle papieru, że ułożony w stosik sięgałby z Ziemi na Księżyc i z powrotem? Tak przynajmniej twierdzi administracja naszego nowego budynku…) umowę wynajmu nowego mieszkania na kolejnych 15 miesięcy, poczynając od 6 maja. Za niecałe dwa tygodnie się przeprowadzamy. To jest dobry moment, żeby zacząć wpadać w panikę.
W międzyczasie ze swojego mieszkania w Midwest do apartamentu w okolicach kultowego Flatironu przeprowadziła się moja szwagierka, Kiran. W sobotę pojechaliśmy pomóc jej przewieźć ostatnie rzeczy – wynajęci przez nią profesjonalni przeprowadzacze wdali się w awanturę z konsjerżem i zakończyli pracę odrobinę przedwcześnie.
Przy okazji dowiedziałam się, że dla mojej szwagierki głównym kryterium wyboru mieszkania była proporcja rozmiarów między sypialną a salonem i… to, czy budynek ma portiera. “Bo portierzy są jak nianie dla dorosłych”. Na to bym nie wpadła, mnie by bardziej interesował basen, albo ogród na dachu. Z kolei Książę mówi, że portier to bardzo ważna instytucja w Nowym Jorku, mam obejrzeć jakiś tam film i wtedy będę wiedziała. Obejrzę a niedługo zweryfikuję na własnej skórze, czy faktycznie fajnie jest mieć portiera.
Pozostawiając jednak na razie temat portierów – przeprowadzka Kiran tuż przed naszą ma wyjątkowe plusy. Moja szwagierka jest osobą cudownie zorganizowaną. Już kilka tygodni temu kupiła odpowiednie ilości kartonów, folii, folii bąbelkowej, taśmy… Innymi słowy wszystkiego, co może się przydać przy przeprowadzce. Następnie wszystko mi przekazała, ignorując mamrotanie swojego małżonka Shamsa, który miał zakaz uszkadzania folii. Cudownie mieć szwagierki.
I jeszcze jedno
A skoro już jesteśmy przy temacie zmian… Jak Wam się podoba nowa odsłona mojego bloga? Nie oszczędzajcie na komplementach! Czekam! 😀
Wspaniały wpis, otwierający osobom, którym nigdy nie przyszło borykać się z wynajmem mieszkania w NY oczy jak bardzo różni się to od np polskich realiów wyniku nieruchomości, a w szczególności wynajmu…
Wybraliście piękną okolice! Życzę łatwej przeprowadzki i błogiego mieszkania…
Ściskam!
Sama nie przypuszczałam, że tak to wygląda! Przez to wszystko spojrzałam w nowym świetle na sytuację sprzed dwóch lat, kiedy zrobiłam aferę, że Książę nie zdążył ze znalezieniem i wynajęciem mieszkania na mój przyjazd.
Wreszcie! Już się czułam jak stalker, odwiedzając stronę 2 razy dziennie 🤣 ale ok, ok – warto było 🥰
Perypetie macie niezłe, ale w ogóle jak to cudnie brzmi – prywatny basen, portier, konsjerż, Manhattan. Muszę znaleźć jakiegoś bajgla, żeby się „wgryźć” w klimat 😉 Gratuluję mieszkania, bo śmieszkujemy, ale to wcale nie taka prosta sprawa. Chociaż podoba mi się idea niższego czynszu. W Warszawie niestety nie jest wcale tak kolorowo-ceny czasem są tak zaporowe, że po wszystkich opłatach zostaje na życie -300. A średnio tak całe życie na słoikach. Sporo osób wynajmuje mieszkanie ze współlokatorami. Nie jest o to tak kolorowe, jak w „Przyjaciołach”, ale jakoś sobie trzeba radzić.
Super, że wróciłaś ☺️
P.S. W pierwszej chwili nie wiedziałam czemu wklejasz zdjęcie sufitu z Ermitażu🙈 mają rozmach 🤣
Przepraszam, że robię z Ciebie stalkera! Od razu ostrzegam, że kolejny post będzie dopiero po przeprowadzce. A z bajglami chyba wysłałaś jakieś fluidy, bo pierwszy raz od mojego przyjazdu do Nowego Jorku zaczęliśmy je kupować 😀
Sufit faktycznie był trochę wstrząsający, podobnie lobby w nowym budynku mojej szwagierki. W naszym nowym budynku jest za to bardzo eleganckie – zrobię zdjęcia 🙂
Nie mogę dodać emotek, ale „wyrąbiście” 😀 Nie pogryźcie się przy pudłach i do zczytania 😉
O dziwo nie jest przesadnie nerwowo. Kilka dni temu szanowny małżonek spojrzał mi głęboko w oczy i powiedział, że obiecuje, że wszystko będzie dobrze, a ja postanowiłam mu wierzyć. Nawet już się nie wychyla, że jest mu potrzebne coś, co leży na dnie jakiegoś kartonu. Tak czy inaczej, za tydzień będzie już po wszystkim.
Moim top one jest zobaczyć Nowy York , niestety nie zamieszkam tam na dłużej ani nawet na chwile, ale marze zeby poczuć ten smród Manhatanu…wiem wiem brzmi jakby mi brakowało 5 klepki ale czy marzenia musza hyc racjonalne? Co mnie do tego miasta ciagnie? chyba ten klimat z ksiazek i seriali, przyjaciele Gossip girl, diabel ubiera sie… i masa innych. Jak czytam twoje wpisy to mam wrazenie jakbym tam tez byla. Dzieki cudnie było się przenieść do swiata marzeń chociaż na chwile.
Brzmi to całkowicie racjonalnie! 😀 Ja już też się chyba do Nowego Jorku przekonałam i bardzo się cieszę, że na jakiś czas przeniosę się bliżej jądra smrodu i ciemności 😉 Mam nadzieję, że jeszcze nie raz będę mogła Cię do tego świata przeteleportować.
xoxo
Gossip Girl
Tak mi przyszło do głowy, szukasz inspiracji na kolejny wpis?. A moze zrobisz nam witualny spacer śladami Gossip Girl? Chętnie bym sie z Toba przeszla z Borooklynu na Manhatann. Ja online oczywiście. xoxo
To jest fantastyczny pomysł! W ogóle Nowy Jork serialowy – zebrałabym kilka tytułów i wybrała najbardziej rozpoznawalne miejsca 🙂 Nie obiecuję, że teraz-zaraz-natychmiast, bo to będzie bardzo czasochłonne, ale dopisuję do listy i będę nad tym pracować 🙂