Po bardzo długiej przerwie wracam do cyklu zOrientowane. Wracam trochę przewrotnie, bo w ramach książkowego matronatu! Moje wydawnictwo, Moc Media, podpisało umowę wydawniczą z moją (tak! Wszystko moje!) koleżanką z Klubu Polek na Obczyźnie, Agatą Wielgołaską. Piórem Agaty zachwycam się odkąd przeczytałam jej książkę „Stambuł. W oparach miejskiego absurdu”, dlatego kiedy tylko dowiedziałam się o ich wspólnych planach, natychmiast zażądałam (pokornie poprosiłam-o?) matronatu nad „Stambulskimi szeptami”, zbiorem przepięknych opowiadań, który właśnie dziś ma swoją oficjalną premierę. Mnie się nie odmawia, matronat dostałam i tym samym mogę Was zaprosić na niezwykle inspirującą rozmowę z jeszcze bardziej inspirującą kobietą, która swoje serce zatopiła na wieki gdzieś w wodach Bosforu, nad którym mieszka już od kilkunastu lat. Będzie to rozmowa o książkach, ale też o jednym z najbardziej fascynujących miast świata. Gotowi? To bez zbędnych powitań tudzież innych kurtuazji wskakujemy w rozmowę!
Maja: Czy to Ty jesteś narratorką opowiadania “Dlaczego nie”?
Agata: Tak. Brawo!
Gdybym to Ciebie zapytała, dlaczego Stambuł, też odpowiedziałabyś “dlaczego nie?”?
A skądże!
Wymieniłabym 1001 powodów, poprzez historię, zabytki, architekturę, po krajobraz, wodne podróże, kulturę, hipsterskie knajpy…
Dostałam kiedyś w prezencie urodzinowym książkę tureckiego autora pt. „101 miejsc, które należy zobaczyć w Stambule przed śmiercią” (turystyczna klasyka gatunku). Po kilkunastu latach w Turcji mogę z powodzeniem powiedzieć, że 1001 byłoby bliższe prawdy… Może to dobry pomysł na nową książkę? [śmiech]
Sięgnęłabym po nią bez wahania! Zresztą jak po każdą napisaną przez Ciebie… Na swoim blogu sugerujesz, że do Turcji zagnały Cię nie tylko orientalistyczne ciągoty, ale też tęsknota za ciepłymi wodami. Jednak Twoja przygoda z Turcją zaczęła się od Kayseri… Tłumacz się. Po kolei. Skąd orientalistyczne ciągoty, dlaczego Kayseri i jak w końcu trafiłaś stamtąd nad ciepłe wody?
Orientalistyczne ciągoty chyba z jakichś magicznych powodów… Obok Pszczółki Mai oraz Smerfów fascynowały mnie równie mocno bajki o Sindbadzie i Aladynie… Fakt, że wychowawczyni w zerówce „poprawiła” dachy narysowanych przeze mnie domów (fioletowe i różowe, przypominały bardziej kopuły meczetów niż prawilne polskie dachówki – za te kolory też mi się oberwało) mocno zapadł mi w pamięć, może to jakaś złośliwość losu? [śmiech] W liceum przez jakiś czas uwielbiałam india shopy, a na warszawskiej starówce kupiłam nawet książkę kucharską od członka Hare Kriszna… Nie sądzę, żebym coś z niej ugotowała (w tamtych prehistorycznych czasach nie było nawet niezbędnych do tej kuchni składników), ale pamiętam, że podobały mi się fotografie odmiennych, kolorowych potraw. Tymi ciągotami był z kolei zaniepokojony ksiądz, który zasugerował kiedyś (chodząc „po kolędzie”) w dość nieprzyjemny sposób, że będę mieć przez to problemy z rówieśnikami. Miałam już wtedy 13 lub 14 lat, więc zamiast płakać, jak w zerówce, coś mu tam odpyskowałam, wspominając, że mam świadectwo z czerwonym paskiem i jestem gospodarzem klasy.
Kayseri było przypadkiem. Spędziłam najpierw kilka dni na seminarium w położonej na południu Turcji miejscowości Adana, która słynie – jak wiele zresztą miejsc w Turcji – z wyśmienitej lokalnej kuchni! – więc może jednak przez żołądek do serca? [śmiech] Poznałam tam studentów z Uniwersytetu Erciyes w Kayseri, którzy szukali akurat wolontariuszy do projektu, który miał zacząć się za kilka miesięcy. Moje socjologiczne ciągoty popchnęły mnie więc ku środkowej Anatolii, choć muszę przyznać, że w 2005 roku nie był to, mówiąc delikatnie, typowy kierunek podróży… Na mojej uczelni zaczynano dopiero powoli organizować program Erazmus, przez chwilę rozważałam nawet Francję…
Ciepłe wody lubiłam zawsze, dlatego zostawać w Kayseri zdecydowanie nie planowałam. Osiem miesięcy w centralnej Turcji było za to świetnym pretekstem do podróży po tym niesamowitym kraju. Zwiedziłam jego różne regiony, a najbardziej przypadł mi do gustu oczywiście… Stambuł. Nie, ja się raczej Stambułem zachłysnęłam!
Najwyraźniej długo nie mogłam złapać oddechu [śmiech] bo wróciłam do Miasta Miast po spędzonym w Polsce półroczu. Po napisaniu i obronie pracy magisterskiej zdecydowałam się na sześciomiesięczny staż w tureckim oddziale Amnesty International. To chyba najkrótsze podsumowanie mojej pokrętnej drogi do Stambułu, która była bardziej wyboista niż sugerują radosne zdjęcia na instagramie… Ale zawzięłam się, i oto (nadal!) tu jestem.
Stambuł to Twój dom?
W Stambule zawsze czułam się jak w domu, choć miałam też swoje liczne zwątpienia – po klasycznym „miesiącu miodowym”, czasem nieco ze względów politycznych, ostatnio – oczywiście – ekonomicznych… Były protesty w parku Gezi, które toczyły się na moich oczach (mieszkałam wtedy przy placu Taksim), rok zamachów bombowych i zamachu stanu, w chwili obecnej mamy mega inflację (plus dla turystów z Polski!), a „starych” stambulskich lokatorów próbuje się metodami legalnymi i mniej legalnymi wyrzucać z mieszkań… Gdyby tak spojrzeć obiektywnie na aktualną sytuację, można by usiąść i zapłakać… Ale ja jestem raczej z tych, którzy znajdą na siebie pomysł nawet w najdziwniejszych sytuacjach. Na pewno jedną z moich zalet jest elastyczność i optymizm działania (choć moja wizja świata jest raczej mroczna – co może być widoczne w wielu napisanych przeze mnie tekstach) Jednak wiele z najdziwniej prezentujących się decyzji, jakie w życiu podejmowałam, były tymi dobrymi – a robiłam to, bo ufam swojemu instynktowi i temu, że sama najlepiej wiem, co jest dla mnie dobre – albo przynajmniej nie najgorsze [śmiech]
Od ponad dekady wsłuchujesz się w jego szepty, przelewasz je później na papier. Swoją najnowszą książkę, “Stambułskie szepty” pisałaś podczas pandemii, ja mam jednak wrażenie, że zawarte w niej opowieści zbierały się w Tobie od dawna. Jak było naprawdę?
Od dawna zbierają się we mnie historie z życia wzięte, które są prawie (albo równie) ciekawe jak moje „Stambulskie szepty”. Prawda (zaskakująca?) jest jednak taka, że (może poza dwoma tekstami), wszystkie opowiadania są przeze mnie – od początku do końca – wymyślone. Cztery lata temu wpadłam na pomysł zbioru opowiadań o stambulczykach (nie zdradzę tytułu ani koncepcji, bo mogę je jeszcze wykorzystać w przyszłości) który wydał mi się ciekawy i dość nowatorski. Tytułami rozdziałów miały być imiona głównych bohaterów. Napisałam wtedy kilka tekstów, jednak nawet te historie „wydarzyły się” wyłącznie w mojej głowie.
Pandemia i wynikająca z niej „motywacja negatywna” wpłynęła na to, że powstał najnowszy zbiór tekstów. Przypomniałam sobie dawno zapomniany nawyk porannego, odręcznego pisania, które zaczyna się strumieniem świadomości, a kończy często pomysłem na nowe opowiadanie. Czasem tylko kilkoma linijkami, które rozwijam później w ciągu dnia, a często pierwszym szkicem pełnego tekstu. Po jakimś czasie zaczęłam budzić się przed wschodem słońca, jakbym nie mogła doczekać się nowej historii, która do mnie „przyjdzie”. Wracałam do tych porannych stron popołudniem lub pod wieczór, przepisując je do komputera, czasem dziwiąc się, skąd taki pomysł, jak mógł mi on w ogóle przyjść do głowy… Ale historie z życia wzięte cierpliwie czekają na swój czas, wystarczy ich na kilka książek [śmiech]
Nie chcę Ci zadawać banalnych pytań typu “skąd czerpiesz inspiracje”, czytając miałam wrażenie, że część opowiadań wyśniłaś, część być może zasłyszałaś w kawiarniach w formie lokalnych legend, czy plotek. Podoba mi się ta teoria, więc nie wyprowadzaj mnie z błędu. Chciałabym natomiast, żebyś opowiedziała mi historię pomysłu na Twoje ulubione opowiadanie z tej książki.
„Cienie” to opowiadanie, którego akcja nie toczy się w Stambule a w Bursie, jednej z byłych stolic imperium osmańskiego. Było dłuższe, skróciłam je o 15 stron, które dotyczyły stambulskiej przeszłości bohaterki. Może kiedyś rozwinę je w dłuższą formę, a nawet powieść… Sam pomysł ma moim zdaniem potencjał, gorzej z jego realizacją [śmiech]
Teatr cieni co jakiś czas wraca do mnie jak bumerang… Mąż poznanej w Stambule koleżanki założył w Polsce Teatr Ka, sam tworzy do niego kukiełki. Jeden z pierwszych obejrzanych przeze mnie w kinie tureckich filmów to „Hacivat i Karagöz” (główni bohaterowie teatru cieni).
Trzy lata temu pojechałam na dwa dni do Bursy, chciałam zobaczyć wszystkie tamtejsze zabytki (prawie mi się udało!), odwiedziłam też pobliską osmańską wioskę Cumalıkızık. Liczy ona sobie ponad 700 lat i jest wpisana na światową listę UNESCO. Niesamowity klimat! Niestety, jak to w dzisiejszych czasach bywa, zalewa ją fala turystów, dlatego wybrałam się tam jesienią, w tygodniu, z samego rana… Następnego dnia obudziłam się bardzo wcześnie i zaczęło mi się „pisać” opowiadanie. Jako muzykę w tle wybrałam „Marionetki” Preisnera. Uwielbiam „Podwójne życie Weroniki” i ścieżkę dźwiękową z tego filmu.
Piszę zwykle w ciszy, ale to opowiadanie, a właściwie sam jego początek, powstał wlasnie przy tej muzyce.
Takim wyjątkiem wyjątków jest „Exodus”, który „napisał się” w jednej sesji pisarskiej, podczas słuchania utworu Wojciecha Kilara o tym samym tytule.
To jest niesamowite, bo ja również uwielbiam utwory z tej ścieżki dźwiękowej, są niesamowicie przejmujące. Pamiętam, jak kiedyś na studiach zasnęłam przy słuchaniu jej, obudziłam się nagle, w środku nocy i zaczęłam strasznie szlochać. Jakby ta muzyka dotknęła jakiejś głęboko ukrytej cząstki mnie. Bardzo podobne uczucia budzą we mnie Twoje opowiadania, więc ma to sens!
Tak trochę w temacie… Odniosłam wrażenie, że Twój Stambuł często szepcze o starości. O tęsknocie i żalu za straconą młodością, ale i za tym, co było kiedyś. Kiedyś “zanim”. W jednym z opowiadań piszesz niemal wprost, że to miasto skazuje swoje dzieci na melancholię. Też to odczuwasz?
Tak, dokładnie! Jestem jak stara turecka babcia, która płacze za Stambułem lat 60-tych, ówczesną muzyką, kinem Yeşilçam, plażowaniem nad Bosforem i przyzwoitymi cenami rakı…
Każde miasto ma swój smutek, od którego nie może się uwolnić. Czasem jest on prawie niezauważalny, gdzie indziej wgryza się w każdy kąt miejskiej przestrzeni. Melancholia Stambułu to „hüzün”, od arabskiego huzn lub hazen (smutek). Może on być rozumiany jako melancholia wpisana w naturę tego miasta, a wynikająca z głęboko zakorzenionego smutku z powodu utraconej bizantyjsko-osmańskiej świetności.
Jak pisze Orhan Pamuk w swojej książce „Stambuł. Wspomnienia i miasto”: „W Stambule przykłady dawnej świetności, zwycięstw i wielkiej historii są na wyciągnięcie ręki. Bez względu na to, jak bardzo są zniszczone, zaniedbane i przytłoczone betonem, wszystkie te słynne historyczne budowle, akwedukty, studnie oraz wielkie i małe meczety boleśnie przypominają żyjącym wśród nich milionom ludzi o spuściźnie wielkiego imperium„.
Kiedy odwiedziłam Stambuł kilka lat temu, zabrałam sobie przewodnik mamy z lat osiemdziesiątych. Wyobrażałam sobie, że stoję w tych samych miejscach, co ona prawie trzydzieści lat wcześniej, trzymając tę samą książkę. Miałam przez to wrażenie, że to miasto istnieje niejako poza czasem. Z jednej strony bardzo dynamicznie się rozwija, z drugiej pozostaje niezmienne, niezłomne w obliczu upływu lat, dekad i stuleci. Jak to wygląda z Twojej perspektywy? Czy Stambuł bardzo się zmienił odkąd w nim zamieszkałaś?
I tak, i nie.
Stambuł rozrósł się na wszystkie strony. Czasem śmiejemy się ze znajomymi, że niedługo w jego granice administracyjne zostaną włączone pobliskie miasta. I jest to raczej taki śmiech przez łzy…
Z drugiej strony, spacerując moimi ulubionymi nadbosforskimi trasami albo zapuszczając się w boczne uliczki dzielnicy Beyoğlu, mam czasem wrażenie, że czas stanął tam w miejscu. Stare kina, sklepiki, księgarnie, klimatyczne kawiarnie, atmosfera sprzed lat… Choć to niestety prawda, że coraz więcej z tych miejsc znika z miejskiej mapy, bo zastępują je sieciówki oraz „orientalne” sklepy z baklawą dla turystów…
Pożyjemy, zobaczymy.
Masz jakieś swoje sekretne miejsce, którym jeszcze nie zawładnęli turyści?
Tureccy turyści zawładnęli już pewnie każdym skrawkiem miasta, ale dla polskich miałabym wiele sekretnych miejsc…
Zdecydowałaś już, która strona Bosforu bardziej Cię pociąga?
Mimo że mam swoje ulubione miejsca po stronie azjatyckiej, wybieram jednak „starą” Europę. Nieporównywalnie więcej zabytków, ciekawsza architektura, większe zróżnicowanie… Ale… wszystko zależy od tego, jakie miejsca po obu stronach Bosforu mamy na myśli… Jedna z najlepszych tras promem ciągnie się bowiem wzdłuż brzegu azjatyckiego. Tam są najpiękniejsze, zabytkowe wille…
Dlatego moja odpowiedź brzmi jednak: to zależy [śmiech]
Sama tego pytania nie lubię, ale przecież zapytać muszę: masz plany na kolejne książki?
Mam gotowy tomik poezji o roboczej nazwie „Słowiańska uroda”. Marzy mi się też oda do Bosforu, czyli stambulski reportaż znad cieśniny, ale do tego potrzeba wyszukiwania informacji, grzebania w faktach, robienia notatek… a tego nie lubię 😉 Mam nadzieję, że „Cienie” jeszcze kiedyś do mnie wrócą i powstanie z nich jakaś dłuższa forma. Przeczytałam niedawno opowiadanie Haruki Murakamiego, na podstawie którego powstała potem „Kronika Ptaka Nakręcacza”. Lubię atmosferę tej książki. Liczę na podobną wenę i happy end w postaci grubej powieści 😉
Żartuję, nie wierzę w samą wenę, pisanie to ciężka, systematyczna praca. Zwłaszcza dla kogoś, kto lubi ludzi, rozmowy, spacery, podróże. Niestety, nie każdy jest Pamukiem, który każdego dnia potrafi zamknąć się na wiele godzin w swoim pisarskim świecie… I jeszcze czerpać z tego radość.
Niestety! [śmiech] Z drugiej strony to właśnie wspomniany przez Ciebie wcześniej Murakami wskazał taką samodyscyplinę jako jedną z rzeczy, które odróżniają autorów od pisarzy… Dobra! Bo zaraz zacznę robić rachunek pisarskiego sumienia. Na koniec mam dla Ciebie najważniejsze pytanie. Wierzysz w dżiny?
Turecki znajomy powiedział, że jego dziadek (dość pijany co prawda…) wrócił kiedyś do domu dopiero nad ranem, bo idąc na skróty przez las natknął się nocą na wesele dżinów. I jak tu nie wierzyć, skoro są naoczni świadkowie? [śmiech]
Bardzo Ci dziękuję za rozmowę! Jesteś niesamowitą pisarką a objęcie „Stambulskich szeptów” matronatem to był dla mnie ogromny zaszczyt. Czytelników nie tyle zachęcam, co napastliwie namawiam do sięgnięcia po nią!
Pssst! Zajrzyjcie też na mojego instagrama, czeka tam na Was niespodzianka!
Moja kochana wysokofunkcjonująca socjopatko! Wróciłaś! Możliwe, że tęskniłam za wpisami na blogu, ale przecież nie będę chlipać w poduszkę 😛 Moc Media punktuje znowu – widzę, że kroi (a raczej skroiło) się coś niesamowicie ciekawego. Nie spotkałam się do tej pory z twórczością Agaty, ale postaram się to szybko nadrobić. Uwielbiam historie z Orientem w tle. Przerzucając kolejne kartki można poczuć klimat, a przy tym się nie roztopić z upału. Win-win 😉
Wróciłam na pół gwizdka, ale nie tracę nadziei na poprawę sytuacji 😀 A twórczość Agaty BARDZO polecam.