Pewnie zauważyliście, że wywiady z cyklu zOrientowane pojawiają się bardzo rzadko, ale jak już się pojawią, to zwykle za sprawą naprawdę wyjątkowej kobiety. Tym razem była nią Kasia Ławrynowicz, która od 2011 roku mieszka w Marrakeszu. Jest również autorką bloga „U mnie w Marrakeszu” oraz dwóch książek o Maroku. Współtworzy rodzinny biznes – manufakturę naturalnych kosmetyków, olejów organicznych i sklepów „Arganie” na medinie Marrakeszu, a jej pasją jest oprowadzanie Polaków po mieście. Spotkałyśmy się wirtualnie, żeby porozmawiać o jej najnowszej książce, marokańskiej codzienności i – zupełnie niespodziewanie – o początkach tańca orientalnego w… Koszalinie!
Zanim zaczniemy, powinnam chyba zapytać, jak wolisz, żeby się do Ciebie zwracano: Kasia, czy Jamilah? A może to zależy od osoby i okoliczności?
Jestem przyzwyczajona, że Polacy zwracają się do mnie Kasia, zaś Marokańczycy Jamilah. Marokańczykom nawet sprawia trudność wypowiedzenie mojego polskiego imienia. Dzisiaj, po wielu latach osobiście czuję, że jestem zarówno Kasią jak i Jamilą – Kasia, która dorosła w Polsce i Jamilah, która dojrzała w Maroku. Dwie strony jednej monety. Kasia symbolizuje moje korzenie, zaś Jamilah głęboką przemianę jaką przeszłam mieszkając w Marrakeszu na tradycyjnej dzielnicy i ucząc się tu życia tak naprawdę drugi raz na nowo.
A skąd wzięło się imię Jamilah? Sama je dla siebie wybrałaś, czy ktoś zrobił to dla Ciebie?
Imię nadali mi moi pierwsi przyjaciele z Maroka. Tego imienia używałam podczas tańca orientalnego jak jeszcze mieszkałam w Polsce, a do Maroka tylko regularnie przyjeżdżałam…
Nie wiedziałam, że tańczyłaś taniec orientalny! Sama uwielbiam bellydance, miałam już zresztą okazję przepytać w tym cyklu jedną z polskich bellydancerek – Kasię Wronkę i nie zamierzam na tym poprzestać. Z tego, co mówisz, wynika, że interesowałaś się tańcem orientalnym, kiedy nie był on w Polsce zbyt popularny, więc tym bardziej chciałabym dopytać Cię o szczegóły!
Taniec orientalny w tamtych latach zupełnie nie był popularny, nawet szisze jeszcze nie były! Nie było wtedy jeszcze dostępu to chust, strojów, bo nie było jeszcze całego świata na Allegro! Wszystko zamawiane było specjalnie z Egiptu. Jaka to była magia tych paczek! U mnie zaczęło się to od przyjaźni z mamą mojego kolegi. Owa mama studiowała w swojej młodości język rosyjski nad Morzem Czarnym i tam, w międzynarodowym środowisku studenckim poznała muzułmanów i kulturę arabską. Postanowiła w pewnym momencie oddać się w końcu pasji i stworzyć kursy tańca, a ja byłam z marszu jej pierwszą uczennicą i towarzyszką. Zawsze lubiłam tańczyć, a ona rozbudziła we mnie ciekawość do tej kultury. Niesamowity mam sentyment do tego czasu. Później dawałyśmy pokazy tańca, sama prowadziłam swoją grupę i tak zarabiałam na regularne wyjazdy do Maroka! Pokazy to była moja zmora oczywiście, ale kazałam to sobie robić, by przełamywać swoje bariery i blokady. Ja cały czas walczyłam ze swoimi słabościami, przeskakiwałam i szłam dalej [śmiech]. Zaczęłam tańczyć jak miałam jakieś szesnaście lat… Pokazy i grupa od osiemnastego roku życia. I właśnie wkrótce potem pojechałam pierwszy raz do Maroka… Pisał o nas Głos Koszaliński – wyobrażasz sobie w tamtych czasach takie cuda w Koszalinie?
W Koszalinie? No przecież, Ty jesteś z Koszalina. O rany, ale zbieg okoliczności! Wyobraź sobie, że właśnie tam, jakoś w 2010 roku, mniej więcej dwa lata przed tym, jak zaczęłam chodzić na regularne zajęcia w Trójmieście, byłam na pierwszych zajęcia z tańca brzucha! Mama przyjaciółki mnie wyciągnęła. Prawdopodobnie właśnie u tej mamy Twojego kolegi…
Tak, to musiała być pani Grażynka! Niesamowite! Ta szkoła w ogóle później cieszyła się sporą popularnością, bo ludzie jeździli na last minute do Tunezji, Turcji, Egiptu. W Koszalinie pojawiły się ze 2 arabskie restauracje z sziszami no i współpraca szła! Potem fala minęła, ale ja już i tak za chwilę wyjeżdżałam do Maroka na stałe. Taka to historia.
Pewnie się na tych koszalińskich zajęciach minęłyśmy… Wróćmy jednak do Twojej marokańskiej historii, bo w całym tym podekscytowaniu i roztańczeniu zaraz zapomnę o wywiadzie. Na pewno więcej o tym można przeczytać w Twojej książce, ale chciałabym, żebyś opowiedziała choćby skróconą wersję tego, jak trafiłaś do Maroka.
Pierwszy raz przyleciałam do Maroka z mamą w 2008 roku na zwykłą wycieczkę. To była ogromna fascynacja od pierwszych chwil! Mimo to nigdy bym nie uwierzyła, że moje życie potoczy się tak, że od tego momentu będę regularnie przylatywać do Marrakeszu. Chciałam wykorzystać każdą sekundę pobytu i nie mogłam poprzestać tylko na oglądaniu zabytków, chciałam poznać ludzi. Udało mi się nawiązać szczere przyjaźnie, które trwają do dziś i przede wszystkim kamieniem węgielnym była Ilham (Marokanka w moim wieku) i jej rodzina, która oczekiwała, kiedy do nich przylecę. Zatem turystycznie byłam w Maroku tylko raz, a wszystkie kolejne razy to już mieszkanie w domu Ilham na zwykłej dzielnicy i poznawanie życia od kuchni. Rozwijała się również znajomość z moim obecnym mężem, a ja przez kilka lat krążyłam między Polską a Marokiem.
Ilham poznałaś już podczas tej pierwszej, turystycznej wycieczki?
Tak, a później utrzymywałyśmy kontakt przez internet i niegdyś popularny Skype.
Do Marrakeszu przeprowadziłaś się, będąc bardzo młodą osobą. Właściwie przewróciłaś swoje życie do góry nogami – jak znalazłaś w sobie determinację i siłę do podjęcia takiej decyzji?
Tak, to prawda! W moim przypadku jednak wiek fizyczny nigdy nie oddawał psychicznego. Moja decyzja była bardzo świadoma i przemyślana. Zapewne wpływ na to miały moje doświadczenia z dzieciństwa, kiedy bardzo dużo chorowałam.
Podziwiam Cię za tę pewność. Nigdy nie żałowałaś swojej decyzji?
Nie… Choć pierwsze lata po przeprowadzce były dla mnie bardzo ciężkie. Zawsze jednak wiedziałam, że to właściwa dla mnie droga i ona daje mi to, czego mi potrzeba, by się rozwijać wewnętrznie. Duchowe wartości już wtedy były moim priorytetem i wiedziałam, że ostatecznie to tutaj dostanę takie życie, jakiego szukam.
Co wspominasz jako najcięższe w tych pierwszych latach?
Chyba wszystko! Żyjąc na zwykłej, tradycyjnej dzielnicy, gdzie nie ma żadnych innych przyjezdnych, nie da się być w żadnej kwestii niezależnym i samodzielnym bez znajomości dialektu marokańskiego i wszelkich kodów kulturowych. Spędzałam całe dnie z rodziną męża, a w niej nikt nie znał żadnego innego języka oprócz dialektu marokańskiego czy berberyjskiego. Po prostu musisz przejść swoją drogę, zebrać doświadczenia i zjeść beczkę soli. W Marrakeszu ta droga jest trudna przez to, że to turystyczne miasto i dużo tu również ekspatów żyjących jednak tylko w najdroższych obszarach miasta, więc o wiele ciężej jest stać się ‘swoją’ i tak być traktowaną.
Właśnie o to też chciałam Cię zapytać. Na swoim instagramie często piszesz o znaczeniu wspólnoty – czujesz się jej częścią? W ogóle, czy po tylu latach czujesz się chociaż trochę Marokanką? A może, chociaż jesteś u siebie, wciąż myślisz o sobie jak o obcej w tym kraju? Jak odbiera Cię otoczenie? Jak swoją, czy zawsze, jak przybyszkę?
Zawsze z dumą mówię, że jestem częścią wspólnoty i udało mi się wejść w to społeczeństwo, ale to trwało lata i wymagało ode mnie dużej determinacji. Moja książka to tak naprawdę owoc tej przebytej drogi. Musiałam nauczyć się wspomnianego wcześniej dialektu marokańskiego, poznać wszystkie obyczaje, tradycje, wierzenia, zrozumieć mentalność itd. Stąd naprawdę uczyłam się żyć drugi raz na nowo. Częścią tej drogi było zresetowanie swojego programu kulturowego na początku i przyjęcie innego, a dopiero później odnajdywanie samej siebie. Często to porównuję to mierzenia cudzych butów. W ten sposób pracowałam ze swoim umysłem, poznając siebie i wychodząc cały czas ze strefy komfortu.
Ubieram się w Marrakeszu tak, że na pierwszy rzut oka nikt nie rozpoznaje we mnie kogoś z zewnątrz. Zawsze chciałam być blisko tych ludzi. Cieszę się, że to mi się udało.
A czy jest w takim razie coś, do czego do tej pory nie przywykłaś? Coś co bardzo Cię drażni, albo wręcz przeciwnie – stale pozytywnie zaskakuje?
Jak już mówiłyśmy, żyjąc wśród przeciętnych mieszkańców, trzeba się nauczyć jak żyć we wspólnocie, która ma ogrom pozytywów ale i nieodzowne minusy. Trzeba nauczyć się jak nie dać sobie wejść na głowę, a jednocześnie mieć dobre relacje ze wszystkimi wkoło! Ludzie bywają tutaj np. bardzo ciekawscy, czego nie lubię. Pozytywnie zaskakuje mnie ogrom dobrej, radosnej energii, jaką ludzie tutaj w sobie noszą, pomimo że ich życie wcale nie jest usłane różami.
Co jeszcze zmieniło w Tobie Maroko? Na swoim instagramie piszesz pięknie m.in. o marokańskim poczuciu czasu. O tym, że w Maroku nie istnieje czas, „nie obchodzi się urodzin […] nie pamięta się dat złych wydarzeń czy dobrych […] żyje się tylko teraz…” podobne są Twoje odczucia co do miejsc. Piszesz, że „przywiązanie do miejsc wręcz nie istnieje”, a „Marokańczycy mogą czuć się wszędzie jak u siebie” – udało Ci się przejąć takie podejście do życia?
Żyjąc tu już prawie 12 lat przyzwyczaiłam się do wielu kwestii. Elastyczność oraz brak presji jeśli chodzi o czas bardzo lubię i praktykuję, ale u mnie ma to pewne limity. Na przykład, nie potrafię się nie denerwować, kiedy mój mąż zupełnie na luzie zachowuje się, jakby samolot miał na niego poczekać [śmiech].
Skąd my to znamy…
Jeśli zaś chodzi o brak przywiązania do miejsca, to tutaj nie potrafię tego przyjąć, ale to nie oznacza, że będę to krytykować. Rodzina mojego męża jest bardzo duża i naturalną częścią ich życia jest to, że często u siebie spędzają po kilka dni, czy nawet powyżej tygodnia…
Tutaj akurat to moja rodzina musiała zaakceptować, że nie czuję się z tym dobrze i mogę być w odwiedzinach długie godziny ale nie x dni.
Myślę, że miałabym podobnie – w Pakistanie też jest tak, że czasami nie ma człowiek pewności, ile osób, gdzie mieszka, bo skład mieszkańców zmienia się dynamicznie. Ja jednak muszę mieć własny kąt i zapewnioną prywatność… Wracając jednak do Twojego życia w Maroku. Jesteś przewodniczką, co mogłabyś powiedzieć mi o polskich turystach, którzy przyjeżdżają do Marrakeszu? Co zaskakuje ich najbardziej? Jakie mają oczekiwania? Jakie błędy popełniają najczęściej?
Często turyści myślą, że to, co widzą w medinie, czyli starym mieście, które jest w dużej mierze turystyczne to jest to cały Marrakesz i jedyna jego twarz. Miasto ma zaś ponad milion mieszkańców, a medina to tylko jedna z wielu dzielnic. Myślę, że często oczekują zobaczyć takie bliskowschodnie, arabskie klimaty, a w Maroku dominuje jednak kultura rdzennej ludności Afryki Północnej czyli Amazigh/ Berberów.
Jakie jest Twoje absolutnie ulubione miejsce w Marrakeszu?
W Marrakeszu uwielbiam na przykład gaj palmowy – klimatyczne, spokojne miejsce. Istnieje od XI wieku i rośnie tam około stu tysięcy palm! Ulubiony zabytek to chyba Madrasa Ben Youssef – szkoła koraniczna, którą zdobią niesamowite sztukaterie.
Masz jakieś ulubione wspomnienie związane z Marrakeszem?
To za trudne pytanie! Jestem tu za długo i zbyt wiele mam różnych wspomnień!
Może te noce, kiedy sąsiedzi wychodzą z domów, śpiewają i grają do rana transowo na bębnach. W ten sposób celebruje się chociażby święto Aszury w Marrakeszu.
Brzmi magicznie… A czy miałaś okazję zwiedzić więcej Maroka? Czy Marokańczycy podróżują po swoim kraju?
Oj taaak! Byłam zarówno na północy jak i na południu kraju. Nad oceanem i na pustyni!
Marokańczycy podróżują jeśli tylko pozwalają im na to finanse. Niestety ogrom ludzi tutaj nie ma możliwości i praktycznie nigdy nigdzie nie wyjeżdża.
To podwójnie przykre, mieszkać w tak pięknym kraju i nie móc się nim cieszyć. Wydaje mi się, że wiele osób nie zdaje sobie z tego sprawy, a Maroko jest kojarzone przede wszystkim z pięknymi kadrami z instagrama. Twój profil w pewnym sensie odczarowuje te mity, pokazując codzienne życie tego legendarnego miasta. Niedawno na rynku wydawniczym pojawiła się również Twoja książka „Maroko. U mnie w Marrakeszu”. Czego mogą spodziewać się po niej czytelnicy?
Bardzo dużej dawki wiedzy! Ta książka miała za zadanie rozkodowywać marokańską rzeczywistość tak, by ktoś z zewnątrz mógł ją pojąć! Zabieram czytelników do siebie, na tradycyjną dzielnicę. Choć przeplatam tam wątki osobiste, to ogrom w niej historii, kultury, tradycji, wierzeń, życia codziennego czy realiów. Starałam się jednak, by to wszystko było podane w bardzo przystępnej formie. Co mnie cieszy najbardziej, książka okazuje się być wartościowa nawet dla innych osób związanych głębiej z Marokiem.
Mówiłaś, że dojrzewała w Tobie od dłuższego czasu, nie spieszyłaś się z jej pisaniem. Opowiesz więcej o procesie twórczym?
Pisałam ją kilka lat! W mojej głowie nazbierało się tak dużo informacji, doświadczeń, obserwacji, że po prostu nie mogłam już dłużej tego w sobie nosić i zaczęłam pisać. Pisałam tak naprawdę dla siebie i nie miałam pojęcia czy kiedykolwiek to zostanie wydane i czy będzie na tyle dobre, by to komukolwiek pokazać. Kiedy byłam już w połowie i miałam przejrzysty konspekt w głowie, odezwało się do mnie wydawnictwo z propozycją wydawniczą! Pokazałam im to, nad czym pracowałam i tak naprawdę nie byłam zainteresowana wydaniem niczego innego. Na moje szczęście tekst i konspekt się spodobał.
Mam wrażenie, że po jej publikacji nabrałaś więcej śmiałości – m.in. zaczęłaś pokazywać się na instagramie. Jakbyś przypieczętowała pewien etap swojego życia i tym samym zyskała większą pewność siebie.
Myślę, że ta książka po prostu sprawiła, że musiałam w końcu wyjść i się pokazać. Ja lubię się chować, a pokazywać tylko słowo pisane, czy mówić poprzez sztukę plastyczną, malując obrazy i robiąc fotografie. Jednak by ogrom pracy włożony w książkę nie poszedł na marne, to trzeba było przyjąć zaproszenie do telewizji itp.
Wspaniale było Cię zobaczyć! Ale jak Ty się czujesz z tym wyjściem z “kryjówki” słów i sztuki? Czy to również sposób na przełamywanie własnych barier, jak kiedyś pokazy tańca orientalnego?
Nie jest to coś czego pragnę i w czym czuję się jak ryba w wodzie. Nadal nie zasypuję swoich social mediów własnymi zdjęciami i filmikami. To się raczej już nie zmieni. Swoją drogą w dzisiejszych czasach myślę, że to niezły sukces, że te moje strony (FB i instagram) osiągnęły takie wyniki, a obserwujący nigdy nie mieli pojęcia KOGO czytali [śmiech].
Masz rację! To się mało komu udaje! To teraz klasyczne pytanie na koniec – czy planujesz kolejne książki?
Na razie nie planuję, ale może tak być, że za jakiś czas pojawi się w mojej głowie jakiś pomysł i znowu zacznę coś pisać po nocach!
Myślę, że Twoi czytelnicy bardzo by sobie tego życzyli. Na razie pozostaje mi podziękować Ci bardzo za naszą rozmowę i wszystkich, którzy jeszcze nie czytali Twojej książki zachęcić do wpisania jej na listę gwiazdkowych prezentów!